Pierwsza książką ze styczniowego stosiku była "Mama na imię księżniczka".
Kilka słow o treści:
Kopenhaska komenda policji
otrzymuje zgłoszenie o brutalnym gwałcie dokonanym na młodej kobiecie.
Sprawa zostaje przydzielona asystent kryminalnej Louise Rick. Okazuje
się, że kobietę zgwałcił poznany na portalu randkowym mężczyzna, który
podał fałszywą tożsamość. Bliższe badanie innych niewyjaśnionych gwałtów
ujawnia ten sam sposób działania. Kiedy w podobnych okolicznościach
umiera młoda kobieta, policja postanawia użyć wszelkich sił i środków,
które pozwolą ująć seryjnego gwałciciela. Kolejne tropy wiodą w coraz to
inną ślepą uliczkę, Louise Rick musi więc podjąć niestandardowe
działania. Zakłada profil na portalu randkowym…
Spodziewałam się więcej po tym
kryminale.Opis był bardzo obiecujący i chyba tez za bardzo się
nastawiłam na dobrą sensacyjną powieść.Co otrzymałam?Zwykłą opowiastkę z
sensacja w tle,bez wartkich zwrotów akcji i napięcia,które lubi
towarzyszyć kryminałom.Szkoda,bo miałam ochotę też na inne ksiazki
autorki,lecz narazie sobie odpuszczam.Ksiązka mi się wydawała momentami
nudnawa a akcja na którą czekałam zaczęła się pod koniec powieści.Średnia
jak dla mnie,tak na lekki przerywnik-owszem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz