poniedziałek, 28 grudnia 2015

85. Cathy Glass "Czy mnie pokochasz?"



Uwielbiam historie pisane przez życie. Są wartościowe, dają do myślenia, budzą wiele emocji i zapadają w pamięć.Kiedy jeszcze są napisane przez osobę tak czułą na ludzkie cierpienie jak Cathy Glass, to nie ma innej opcji jak tylko czytać i czytać. Dla mnie książki jej autorstwa są wyjątkowe, czytają się wręcz same, chociaż nie należą do tzw. "lekkiej" literatury. Cathy jednak opisując nawet bardzo tragiczną historię dziecka, którym przyszło jej się opiekować robi to w tak delikatny i prosty sposób, że kartki książki przewracają się same a lektura "znika" w ciągu 2-3 godzin.

Cathy Glass jest opiekunką społeczną, pod jej dach trafiają różne dzieci, najczęściej mają one ogrom kłopotów związanych z molestowaniem, przemocą czy zaniedbaniem ze strony rodziców. Zadaniem Cathy jest ich resocjalizacja oraz stworzenie im normalnego domu, pokazanie jak powinna wyglądać normalna rodzina. Tym razem pod skrzydła Cathy trafia Lucy, jedenastolatka ze sporym bagażem złych doświadczeń. Lucy w dzieciństwie była bardzo zaniedbywana przez matkę, nie tylko pod względem psychicznym , ale też żywieniowym. Cathy, oraz dwójka jej biologicznych dzieci próbują stworzyć dla Lucy normalne warunki mieszkaniowe. Chcą, aby dziewczynka czuła się kochana, rozumiana i aby zaczęła normalnie jeść. Lucy bowiem odmawia jedzenia czegokolwiek, przez co jej wygląd przypomina anorektyczkę. Cathy rozpoczyna walkę przede wszystkim z myśleniem dziewczynki, stara się by zaakceptowała siebie i otworzyła się na nowe znajomości.Nie jest to takie proste, jak to zwykle u Cathy bywało, podopieczni w pewnym momencie dają jej popalić, ale ona jest z tych, co się tak łatwo nie poddają. Jaki będzie finał tej historii? Odsyłam Was do lektury, która wciągnie Was od pierwszej strony!

Kolejna z mojej kolekcji życiowa i mądra historia. Sama nie wiem dlaczego tak uwielbiam wszelkie opowieści pani Glass? Chyba dlatego, że zazdroszczę jej tych pokładów cierpliwości i miłości, które ma w sobie i którymi obdarza nie tylko swoje , ale też właśnie dzieci, które są w jej domu tymczasowo. Mnie samej czasem brak cierpliwości do własnych pociech i doprawdy nie wiem jak Cathy to robi, że jest tak dobrze zorganizowana, czuła i sympatyczna. Często podczas lektury myślę sobie, że jej postawa może być wzorem do naśladowania dla innych matek.Dzieciaki, które trafiają pod jej opiekę mają problemy z przeszłością, są rozchwiane emocjonalnie i mają nabyte złe wzorce. Cathy krok po kroczku stara się zapewnić im spokój i próbuje dotrzeć do ich serc i umysłów, pokazać jak może wyglądać normalne życie by oni sami nie popełniali w przyszłości tych samych błędów.

Książki napisane przez Cathy zawierają cenną lekcję życia. Kto raz przeczytał historię napisaną przez nią, ten wie, że czyta się je jednym tchem.Pomimo tego, że poruszają tak trudne tematy są świetnie napisane, bez zbędnych upiększeń, prosto i szczerze. Serdecznie polecam i czekam na kolejne opisane przez autorkę losy!

Dziękuję Wydawnictwu Muza oraz Business&Culture za udostępnienie egzemplarza do recenzji!

Moja ocena: 5/6

środa, 16 grudnia 2015

Marcin Przewoźniak "Poradnik małego skauta"




Poradnik małego skauta to książeczka, na którą ja sama bym nie zwróciła uwagi. Na szczęście dzięki uprzejmości Centrum Edukacji Dziecięcej razem z dziećmi miałam możliwość zapoznania się z jej treścią. Dlaczego na szczęście? Jest kilka powodów, dla których uznaję tą pozycję za hit roku 2015 wśród książek dziecięcych.
Po pierwsze jest idealna dla chłopców w wieku szkolnym. Przyznajcie się, ile książek z czystym sumieniem możecie polecić 7 czy 8 letniemu chłopcu? Bajek dla dziewczynek mamy mnóstwo, księżniczki, kucyki, postacie bajkowe...a dla małego mężczyzny, który nie szczególnie lubi opowiadania? No właśnie. Tu Was zaskoczę, bo Poradnik małego skauta możecie brać w ciemno! Nie tylko zainteresuje Waszych synów, ale też nauczy pewnych przydatnych zasad i samodzielności. No dobra, ta książka jest nie tylko dla chłopców, moja 9-letnia córka też ją uwielbia.

Pierwsze co mnie zmyliło to okładka przedstawiająca chłopca skauta. Pomyślałam, że będzie pewnie tylko o namiotach, rozpalaniu ogniska i przetrwaniu burzy. To też było, ale celem autora nie było tylko pokazanie młodemu czytelnikowi jak rozbić namiot czy rozpoznać kierunek świata, ale nauczyć się prawdziwego życia i codziennych czynności, nie tylko na biwaku, ale też w domu. Było o tym jak posprzątać pokój, jak zrobić kanapkę, co oznacza mowa ciała zwierząt i jak w kulturalny sposób komuś odmówić. Ten poradnik, wyglądający naprawdę niepozornie jest skarbnicą wiedzy dla każdego. Nauczy  nawet pisać list do świętego Mikołaja!

 Całość napisana z ogromną dawką dobrego humoru i ciekawymi ilustracjami oraz pomocniczymi zdjęciami. Usztywniona okładka oraz zgrabny format książki to dodatkowe zalety. Można ją brać dosłownie wszędzie.

Moje dzieci są cały czas nią oczarowane, a mnie wstyd, że sama od siebie pewnie nigdy bym jej nie dała szansy. Jeśli szukacie jeszcze prezentu dla (przede wszystkim, ale nie tylko) chłopca od lat 6 to zwróćcie uwagę na tę serię. Nie wiem jak wyglądają pozostałe książki, np Przewodnik małego turysty czy Poradnik kibica piłki nożnej, ale ta spełnia moje oczekiwania w 100 procentach.Uczy samodzielności, wytrwałości, kultury i dobrych nawyków tak potrzebnych w dalszym życiu.Bardzo polecamy!
Możecie serię znaleźć tu:
KLIK

Poradnik małego skauta otrzymała wyróżnienie w konkursie Małego Donga organizowanym przez Sekcję IBBY.

Za egzemplarz bardzo dziękujemy Centrum Edukacji Dziecięcej.


Nasza ocena: 6/6

wtorek, 15 grudnia 2015

84. Mary Kubica "Zajmę się tobą"



Lubicie pomagać innym? Ja przyznam, że szczególnie przed świętami (ale nie tylko) lubię ponieść starszej osobie zakupy, otworzyć drzwi matce z wózkiem czy ustąpić miejsca w kolejce ciężarnej. Wszystko jednak ma swoje granice, bo przez takie drobne uczynki nie przekraczamy barier bliższego poznania. Co się jednak dzieje, gdy pomoc wymaga zaproszenia do naszego prywatnego życia? Heidi, bohaterka dzisiejszego thrillera, przekona się, jak można łatwo wpaść w pułapkę i jak trzeba być ostrożnym, zanim zaprosi się kogoś obcego do domu.

To był zwyczajny, deszczowy dzień. Heidi stała na peronie, jak co dzień i na początku nic nie wzbudzało jej podejrzeń. Jednak po chwili dostrzegła niepokojący obraz dziewczyny z niemowlęciem na rękach. Dziewczyna była bardzo młoda, zaniedbana i sprawiała wrażenie jakby przed czymś uciekała. Usilnie próbowała uchronić przed ulewą małe dziecko, które trzymała w ramionach. Heidi nie mogła przejść koło tej sytuacji obojętnie, bo to tak jakby nie była sobą. Ona zawsze starała się pomagać komu tylko mogła, nawet bezdomne koty zawsze znalazły schronienie u niej w domu. Kolejnego dnia sytuacja powtórzyła się i dziewczyna z dzieckiem znów czekała na stacji kolejowej, dokąd chciała jechać i dlaczego narażała swoje dziecko?
Sprawy potoczyły się bardzo szybko i Heidi zaproponowała nastoletniej matce aby przenocowała u niej w domu, co wzbudziło niechęć jej męża i córki. Bliscy Heidi nie byli chętni na przyjmowanie obcej, cuchnącej dziewczyny z niemowlakiem. Willow, bo tak miała na imię nastolatka od razu wzbudziła odrazę Chrisa, męża Heidi. Próbował przemówić żonie do rozumu, że nie powinna tak ufać nowo poznanej osobie a tym bardziej przyjmować jej pod swój dach. Tymczasem Heidi jak zawsze postawiła na swoim tłumacząc się, że pomocy potrzebuje przede wszystkim malutka córeczka Willow. Dziecko było w krytycznym stanie, głodne, zaniedbane i odparzone na całym ciele. Dlaczego Willow doprowadziła małą do takiego stanu?  Przed czym próbowała uciec? Czy Heidi pożałuje tego, że przyjęła je do swojego domu?

"Zajmę się tobą" to książka o której można pisać długo i bardzo wiele rozmyślać. Doprowadza ona bowiem czytelnika do emocjonalnej karuzeli i natłoku myśli. Wspomnę trochę o bohaterach. Najbardziej do serca przypadł mi Chris, mąż głównej bohaterki. Rozsądny, trzymający się zasad mężczyzna nie dał się omamić historii Willow i starał się przede wszystkim chronić swoją rodzinę na pierwszym miejscu. Niestety nie miał zbyt wiele do powiedzenia w domu i dlatego to decyzje jakie podejmowała Heidi były najważniejsze, niestety nie zawsze przemyślane.
Heidi z początku wydawała mi się kobietą o wielkim sercu i chęci pomocy potrzebującemu.Jednak podświadomie wyczuwałam, że bohaterka skrywa w sobie jakiś problem i nie myliłam się. Trauma straty własnego dziecka nie pozwoliła jej obiektywnie patrzeć na Willow i jej dziecko. Podczas, gdy sytuacja pomału wyjaśniała kim jest Willow zastanawiałam się, kto jest tu naprawdę ofiarą, kogo trzeba się bać?

Kochani, czytając "Zajmę się tobą" nic nie jest proste i oczywiste. To doskonale skonstruowany thriller psychologiczny przy którym będziecie mieć gęsią skórkę i mocno się zastanowicie zanim wpuścicie obcego do domu. Czytając moje recenzje pewnie wiecie, że lubię ten gatunek ale trudno mi dogodzić. Muszę przyznać, że Mary Kubica spełniła moje oczekiwania względem dobrego thrillera.Było mocno, zaskakująco i ciekawie. I było czasem mroczno, aż włosy stawały dęba.

Autorka odkrywała karty stopniowo, tak by czytelnik nie miał najmniejszej szansy na nudę. Intryga bardzo dobrze przemyślana pozwalała na zastanawianie się jak cała historia się skończy. Niby wydaje się, że wszystko wiemy, że nic nas już nie zaskoczy ale wcale nie jesteśmy tego tacy pewni. Czytałam z wypiekami na twarzy i z czystym sumieniem mogę polecać na prawo i lewo. Wielokrotnie próbowałam rozgryźć tajemnicę bohaterów, ale byłam wodzona za nos. Zakończenie zaskoczyło mnie totalnie i sprawiło, że miałam burzę myśli i wątpliwości. W głowie ciągle siedziały mi pytania, na ile trzeba kogoś poznać by móc mu całkiem zaufać?

Dziękuję wydawnictwu HarperCollins za egzemplarz!

Moja ocena: 5/6


środa, 9 grudnia 2015

83. Liliana Fabisińska "Śnieżynki"






In vitro podobnie jak chociażby molestowanie to temat przy którym większość ludzi nabiera wody w usta. Niby problem istnieje, ale jakby nikogo nie dotyczył. Sama się przyznam, że nie znam nikogo kto podjął się próby poczęcia dziecka w ten sposób, wróć, nic mi nie wiadomo o tym czy ktoś z moich znajomych poddał się in vitro, a to znaczna różnica. Ja chyba też nie chciałabym aby ktoś wytykał moje dziecko, że jest tak a nie inaczej poczęte. Żyjemy w cywilizowanym świecie, ale co tu się oszukiwać, ludzie są bezwzględni, do tego dochodzi kwestia wiary i to, że Kościół głośno wyraża swoje zdanie na ten temat. Nie ma szans...pary, które podejmują wyzwanie, muszą liczyć się z tym, że prawdopodobnie będą siedzieć cicho, dla dobra swojego i dziecka.
Liliana Fabisińska odważyła się napisać powieść o zmaganiach z niepłodnością dwóch par. Ich historie przeczytacie w "Śnieżynkach", niedawno wydanych nakładem Wydawnictwa Filia.

Monika i Mateusz są dobrym i kochającym małżeństwem. Żyją raczej skromnie, przywiązują dużą wagę do religii, szczególnie ze względu na wujka Mateusza, który ma zadatki by zostać kardynałem. Para zmaga się z trudnościami z poczęciem dziecka dlatego szukają pomocy w klinice leczenia niepłodności. Wszystko po cichu, po kryjomu, bo przecież to grzech oddać nasienie do badania, czy próbować innych metod poza naturalnymi. W klinice Mateusz spotyka dawnego znajomego ze szkolnej ławy- Igora. Jak się okazuje ten również podjął tu leczenie. Mateusz i Igor odnawiają dawny kontakt, chociaż nigdy za sobą nie przepadali. Ich żony także przypadkowo się poznają i wspólna droga do rodzicielstwa połączy obie pary. Przyjaźń okaże się początkiem czegoś o wiele bardziej skomplikowanego a złożona obietnica dostarczy więcej łez i rozczarowań niż radości.

"Śnieżynki" traktują nie tylko o wspomnianym przeze mnie trudnym i żmudnym procesie leczenia niepłodności, czy zabiegu in vitro. To książka o pragnieniach i ich wypływie na nasze życie, o wpływie wiary na nasze decyzje i akceptacji społecznej. W powieści obserwujemy piękną przemianę Mateusza, od zagorzałego katolika do czułego męża. Wiara w Boga nie pozwoliła mu na początku przełamać się i pomóc Monice w walce o dziecko. Brat ksiądz, wujek kandydujący na biskupa a tu nagle Mateusz miałby wywinąć numer z zapłodnieniem pozaustrojowym? Na szczęście miłość do żony pomału otworzyła go na nowe doświadczenia, dodała uwagi i wiary, że o marzenia trzeba walczyć a niemożliwe może stać się możliwe. Wiecznie zaszczuty jako młody chłopak teraz staje na wysokości zadania przyjmując na klatę to, co przyniesie jutro.
Igor i Dagmara nie wzbudzili we mnie tylu sympatycznych uczuć co Monia i Mateusz, ale tez im kibicowałam. Jako mama dwójki dzieci nie mogłam przejść bez emocji wobec (książkowej!) pary, która pragnie mieć dziecko. Nie wyobrażam sobie teraz życia bez moich dzieci, dlatego jakoś szczególnie związałam się uczuciowo z całą czwórką bohaterów i podświadomie trzymałam kciuki za każdego z nich.

Liliana Fabisińska znowu napisała piękną książkę, bo to nie jedyna w jej dorobku literackim taka perełka. Powieści jej autorstwa chce się czytać i mogę je polecać z czystym sumieniem. Zapadają w pamięć, wzbudzają emocje i czytają się wręcz same. Autorka ma niesamowity dar do pisania o rzeczach trudnych, takich o jakich nie rozmawia się na imieninach czy przy kawie. Jej lekkość słowa i płynność narracji powodują, że tematy tabu są nam bliższe niż się wydaje. Jestem zauroczona zarówno "Śnieżynkami", jak i poprzednią "Córeczką". Fabuła jest pełna dylematów moralnych i zapewniam, że nie przejdziecie wobec nich obojętnie.
 Muszę jeszcze dodać, że na uwagę zasługuje także piękne wydanie. Okładka i tytuł są rewelacyjnie ze sobą skomponowane, dając obraz tego czego możemy spodziewać się po lekturze.
Pani Liliana udowodniła, że jest świetną polską pisarką. Czaruje czytelnika ciekawą fabułą i bohaterami z krwi i kości, w których pewnie nie jedna z nas odnajdzie siebie. Jej powieść nie kończy się happy-endem i chciałabym krzyknąć - nareszcie! Mam dość przesłodzonych historii, dlatego taką realistyczną książkę przeczytałam jednym tchem.

Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Filia.


Moja ocena: 6/6

wtorek, 8 grudnia 2015

82. Renee Knight "Sprostowanie"






Jak daleko można się posunąć by chronić swoją rodzinę? Czy kłamstwo, nawet najbardziej skrupulatnie zbudowane, zburzy spokój tworzony latami? Kochani, dziś historia, którą przeczytałam z wypiekami na twarzy. Wyobraźcie sobie, że czytacie książkę, nie taką zwykła, jak co dzień...czytacie książkę o sobie. A fabuła to najgorszy koszmar z przeszłości o którym nigdy nie chcieliście pamiętać. Brzmi strasznie?  Poznajcie Catherine, kobietę, która zataiła przed bliskimi prawdę i teraz musi się z nią zmierzyć.


Catherine Ravenscroft jest szczęśliwą mężatką i mamą nastoletniego Nicholasa. Pracuje w telewizji a przeprowadzka w nowe miejsce miała być początkiem czegoś lepszego dla całej ich trójki. Pewnego dnia Cathy na stoliku nocnym odkrywa książkę, której dotąd nie widziała w swoim zbiorze. Zaczyna czytać i wpada w panikę. Jest główną bohaterką powieści a fabuła opisuje pewne zdarzenie sprzed 20 lat, o którym Cathy usilnie próbowała zapomnieć przez wiele lat. Zastanawia się skąd wzięła się ta książka w jej domu i kto zna tajemnicę z przeszłości? Od tej chwili Catherine czuje się zaszczuta i boi się tego, co przyniesie jutro. Niestety odszukanie autora nie jest takie proste, bo pisał on pod pseudonimem i sam wydał książkę. Na domiar złego drugi egzemplarz trafia w ręce Nicholasa. Cathy jest przerażona, tym bardziej, że syna bardzo zaciekawiła tajemnicza książka i zdradza jej zakończenie. Główna bohaterka ginie w makabryczny sposób, nikt poza Catherine nie wie, że chodzi właśnie o nią.

Tajemnica, to ona wiedzie prym w "Sprostowaniu" i jest "tym czymś" co przyciąga czytelnika już od samego początku. Tak naprawdę nie wiemy za wiele, jest kobieta, zaczyna czytać książkę o sobie samej i o pewnym zdarzeniu sprzed lat. Tyle wiemy z opisu i dobrze, bo więcej nie powinniśmy wiedzieć nic, aby nie popsuć sobie lektury. Autorka bardzo powoli, ale starannie nakreśla fabułę odkrywając kolejne karty. Absolutnie nie można narzekać na nudę! "Sprostowanie" wciąga, trzyma w napięciu, ale jest to rodzaj thrillera psychologicznego w którym bardziej stawiam na słowo "psychologiczny".. Nie znaczy to, że nie ma w nim odrobiny strachu czy napięcia. Jest, ale postaci i wydarzenia bardziej ukierunkowane są na charakterystykę zachowania, emocji, uczuć niż samą atmosferę grozy. Dla mnie był to taki lżejszy thriller, ale za to własnie z akcentem na rozwiązanie ciekawej zagadki, którą przygotowała autorka.

Renee  Knight w swojej książce ukazała jak działa machina kłamstwa. Cathy wiele lat, dla dobra rodziny, ukrywała co naprawdę wydarzyło się tamtego dnia. Nie chciała by kiedykolwiek ktoś znów kazał jej przez to przechodzić a już na pewno nie chciała, by świadkami zderzenia sie z prawdą był jej mąż i syn. Życie bywa brutalne i bohaterka musiała raz jeszcze powrócić do przeszłości, by zapobiec rozbiciu własnej rodziny. Ile można poświęcić dla dobra bliskich? Okazuje się, że bardzo wiele.

"Sprostowanie" zaliczam do dobrych thrillerów, takich, jakie lubię. Nie zawiodłam się, ale też nie stawiam tego tytułu na pierwszym miejscu ulubionego gatunku. Jest to książka bardzo wyrazista, przyciąga oryginalną fabułą i zaskakuje zakończeniem. Daję jej mocną "piątkę" głównie ze względu na ciekawy pomysł autorki. Was zachęcam do czytania, jeśli oczywiście lubicie takie klimaty.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu:




Moja ocena 5/6


niedziela, 6 grudnia 2015

Agnieszka Gadzińska "Lekarstwo na krowę"


Lusia uwielbia zabawę z klockami LEGO i chciałaby aby jej starsza siostra oddała się pasji razem z nią. Niestety Pola woli malować paznokcie i robić dziwne miny i nawet nie myśli bawić się z młodszą siostrą. Lusia wpada w gniew i nazywa Polę krową i oto dzieje się rzecz niesłychana! Pola naprawdę przemienia się w krowę i nijak nie można jej "odkrowić". Lusia jest przerażona, bo nawet aptekarki nie znają takiego leku na krowę. Co zrobić, by przywrócić Poli normalny wygląd? Okazuje się, że to prostsze niż się wydaje.


"Lekarstwo na krowę" to książeczka składająca się z trzech opowiadań. Każde jest inne i opowiada inną historię. To co je łączy, to przede wszystkim ogromne poczucie humoru, zabawne sytuacje i szczypta fantazji wpleciona w fabułę. Ale przecież to lektura dla dzieci, więc trochę poszaleć z niemożliwym jest wręcz wskazane. Najważniejsze jest to, że historyjki zawierają cenny morał. Będzie o siostrzanej miłości, o wybaczeniu, o przyjaźni i pokonywaniu strachu. Wszystko przypieczętowane ślicznymi ilustracjami.


Duży format książki, twarda oprawa i literki przystosowane to samodzielnego czytania będą zachęcały małego czytelnika do samodzielnej lektury. Opowiadania nie są długie, więc idealnie się sprawdzą jako pierwsze czytanki lub krótkie bajki przed snem. Podoba mi się przede wszystkim to, że historyjki czegoś uczą. Lubimy z dziećmi wszelkie puenty i morały o których możemy potem dyskutować, dawać sobie przeróżne przykłady itd. "Lekarstwo na krowę" jest właśnie takiego rodzaju książeczką, która pobudza wyobraźnię dziecka i uczy właściwych zachowań.


Za egzemplarz dziękujemy Wydawnictwu:

Nasza ocena: 5/6

niedziela, 29 listopada 2015

81. M.J. Arlidge "Ene due śmierć"




"Ene due rabe, złapał Chińczyk żabę..." każdy z nas zna tą dziecięcą wyliczankę. Mordercy jednak daleko do dziecięcych zabaw a zamiast wspomnień z beztroskiego dzieciństwa rozpoczyna swą bezlitosną grę, śmiertelną wyliczankę...raz,dwa, trzy umrzesz ty. Ten kogo dopadnie w swoje sidła musi podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu, zginie on albo ktoś mu bliski. Brzmi groźnie? Nie chcielibyście znaleźć się w takiej sytuacji!

Helen Grace musi zmierzyć się z serią zagadkowych morderstw. Za każdym razem scenariusz jest ten sam, zostaje porwanych dwoje ludzi, dostają telefon, którym możliwy jest jedynie odbiór połączenia oraz pistolet z jedną kulą. Wyjście jest tylko jedno- zginie jedna osoba, albo Ty, albo Twój współwięzień. Kiedy już dokonasz wyboru, jesteś wolny! Ot tak zwyczajnie porywacz rzuca Ci ratunkową linę i wychodzisz z ukrycia jak gdyby nic się nie stało.
Porwani, Ci co dokonali makabrycznego wyboru zgodnie twierdzą, że psychopatką jest kobieta. Kim jest i dlaczego gra w tak okrutny sposób?

"Ene due śmierć" to pierwszy kryminał z serii o policjantce Helen Grace. Nakładem wydawnictwa Czwarta Strona już ukazal się kolejny tom pt. "Powiedz panno, gdzie ty śpisz". Żeby być w "temacie" postanowiłam zabrać się najpierw za część pierwszą i muszę przyznać, że bardzo fajnie mi się czytało ten kryminał. Krótkie rozdziały powodują, że kartki migiem przelatują czytelnikowi przed oczami. Bardzo ważna w dobrym dreszczowcu jest dynamiczna akcja i tu jej nam nie zbrakło. Przeciwnie, w książce ciągle się coś dzieje, przez co jest ciekawa i nie nudzi. Porwanie goni kolejne porwanie, liczba ofiar powieksza się z dnia na dzień a motyw porywaczki wciąż pozostaje nie znany.
Taka jest do końca książki, możecie się więc spodziewać zaskakującego zakończenia i ciekawie poprowadzonej fabuły, która doprowadzi do...bezwzględnej psychopatki.

Najbardziej istotnym elementem tego thrillera (kryminału?) jest sposób jaki autor ukazał relacje uwięzionych osób. Ile jest się w stanie wytrzymać, by przeżyć? Czy doprowadzając drugą osobę do ostateczności mozna ją uznać za winną śmierci? Na ile można być pewnym drugiego człowieka, nawet jeśli wydawał się bliski? Zadawałam sobie te pytania niemal bez przerwy i uff...jak dobrze, że nie musiałam podejmować tak dramatycznych decyzji.
M.J.Arlidge stworzył pełną grozy i napięcia książkę o trudnych wyborach a także o tym, że nawet wsród najbliższych trzeba ciągle liczyć na siebie i mieć się na baczności. Gdy w grę wchodzi walka o własne życie nic tak naprawdę nie można uznać za pewnik.
Polecam fanom kryminałów a także wielbicielom książek z wątkiem przeszości, która znacznie wpływa na psychikę bohaterów.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu:




Moja ocena: 5/6


wtorek, 24 listopada 2015

80. Vanessa Greene "Sekretna herbaciarnia"




Wydawnictwo Świat Książki wydało kolejną nowość z serii Leniwa Niedziela. "Sekretna herbaciarnia" to następna pięknie wydana powieść obyczajowa, którą czyta się jednym tchem. Nie ma nic lepszego od wieczoru spędzonego z kubkiem gorącej, aromatycznej herbaty i dobrą obyczajówką w ręce.

Herbaciarnia Nadmorska to miejsce wyjątkowe, dzięki różnorodnej herbacie oraz stałej grupie klientów nie może narzekać na brak powodzenia. To miejsce, gdzie można odpocząć, spotkać się z przyjaciółki delektując się przeróżnymi smakami herbaty. tu każdy wielbiciel pobudzającego napoju znajdzie swojego ulubieńca.
Charlie przybywa do Wielkiej Brytanii by w swoim artykule opisać najlepsze herbaciarnie w kraju. Gdy jej uwagę zwraca Nadmorska, okazuje się, że opisanie tego miejsca wcale nie będzie takie proste i oczywiste. Kat, mama małego Leo prosi Charlie by odpuściła opisywanie herbaciarni, w zamiar proponuje jej pomoc szukać innych równie dobrych miejsc. Do podróży w poszukiwaniu idealnych miejsc związanych z herbatą dołącza francuska opiekunka Séraphine. Przyjaźń jaka połączy wszystkie kobiety spowoduje zmiany z którymi będą musiały się zmierzyć. Tajemnice z przeszłości będą musiały ujrzeć światło dzienne a życie trzech bohaterek zmieni barwę i kierunek.

Wiecie za co lubię serię Leniwa niedziela? Właśnie za to, że idealnie się do tego nadaje, do spędzenia całego dnia (niekoniecznie niedzieli) z książką w ręce. I do całkowitego lenistwa. "Sekreta harbaciarnia" jest kolejnym przykłądem książki, z którą się wręcz odpoczywa. Tematyka nie jest ani skomplikowana, ani męcząca. Język prosty a bohaterowie sympatyczni. Cała historia urzeka swą prostotą i lekkością fabuły.
Autorka zafundowała nam opowieść o sile kobiecej przyjaźni, tej na zawsze,bez względu na to co się wydarzy. Fajnie czytać o uczuciu, którego czasem tak brak w życiu codziennym. Charlie, Séraphine i Kat to trzy bohaterki, które kochały herbatę i wypieki. Nadmorska knajpka połączyła je w szczególny sposób dając możliwość zapoznania się ze sobą. Czas, kiedy razem osiągały kolejne cele był okresem rozwoju sympatii między nimi a problemy osobiste każdej z nich okazją do wspólnych pogawędek. Trzy różne charaktery połączyła pasja wypieków i herbacianego naparu.

"Sekretna herbaciarnia"  to spokojna, płynąca swoim tempem lektura dla kobiet, które pragną zrelaksować się w towarzystwie książki. Z tą nowością Świata Książki nie sposób się nudzić i jestem pewna, że nie poczujecie się zawiedzione. Pod warunkiem jednak, że nie oczekujecie od tej książki dynamicznej akcji i wielu emocji. Nie oznacza to, że jest nich całkowicie pozbawiona, a czytanie przychodzi samo...wzruszyłam się w kilku momentach, uśmiechałam ciepło przez większość czytania a sympatia do bohaterek trwała do samego końca.Polecam serdecznie!


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję wydawnictwu :
Moja ocena: 5/6

środa, 18 listopada 2015

Kevin sam w domu - z okazji 25 rocznicy filmu


Wyobrażacie sobie święta bez Kevina? Ja też nie. chociaż każdy chyba zna na pamięć przygody słodkiego blondaska samego w domu i tak chętnie oglądamy znów i śmiejemy się do rozpuku. Tak to już jest z kultowymi filmami, że bawią nas niezależnie od tego ile razy się je oglądało.
Tym razem nie o filmie, lecz o książce, którą z okazji 25 lecia filmu  wydało wydawnictwo Znak Emotikon. Dostałam egzemplarz i przepadłam z dziećmi na dobre, poczułam magię zbliżających się świąt Bożego Narodzenia a czytana książka wywołała lawinę śmiechu i dzieci.



"Kevin sam w domu" to historia napisana na podstawie słynnego filmu, ilustracje wykonała Kim Smith. Książka w twardej oprawie, starannie wydana będzie cieszyć oko zarówno najmłodszych jak i rodziców. Z zaciekawieniem zagłębiłam się wraz z córką i synem w treść i muszę przyznać, że forma przekazania przygód małego McCallister'a jest godna polecenia. Samej treści nie jest za wiele, można rzec, że to bardzo okrojona wersja filmu, ale rekompensują to świetne ilustracje i plan Kevina umieszczony w książce. Tak naprawdę każdy, zna fabułę a książka jest jego skróconą wersją, dostosowaną nawet dla najmłodszych dzieci. Trudno przecież, by cały film streszczać, jeśli chodzi tylko o zarys głównej fabuły. Myślę,że to właśnie piękne rysunki, zabawne i przyciągające wzrok dziecka będą ważniejsze niż literki. Trzeba poruszyć wyobraźnię i gotowe!

Przyszło mi też do głowy, że lektura tej książki będzie dobrym pomysłem dla tych rodziców, którzy nie pozwalają swoim pociechom na długie oglądanie telewizji. Uważam, że czytanie jest o wiele lepszą formą spędzania czasu i zamiast kolejnej bajki czy serialu warto podsunąć dziecku pod nos książkę, w której odnajdzie ulubionych bohaterów znanych z ekranu telewizora. Czytanie "Kevina samego w domu" będzie idealne jako rozrywka w deszczowe dni, gdy nastrajamy się powoli do świąt i chcemy poczuć grudniową atmosferę.



Zbliża się Mikołaj, Gwiazdka...podsuwam Wam pomysł na to co być może znajdzie się w paczuszce dla dziecka. Zabawna, pełna kolorowych obrazków książka z przygodami Kevina na pewno nie będzie kurzyć się na półce pociechy. Warto zwrócić na nią uwagę przy wybieraniu prezentu świątecznego dla dziecka. U nas będzie to hit zimy 2015!Polecamy.


Za egzemplarz ślicznie dziękujemy wydawnictwu:
Nasza ocena: +5/6

poniedziałek, 16 listopada 2015

79. Diane Chamberlain "Dar morza"



Diane Chamberlain, Jodi Picoult, Lisa Genova...to nazwiska ulubionych moich pisarek powieści obyczajowych. Za każdym razem jak wychodzi jakaś nowość spod ich pióra stawiam bardzo wysokie wymagania co do lektury. Od tych nazwisk oczekuję nie tylko dobrej i przemyślanej fabuły, ale także całego wachlarza emocji i wzruszeń.  Czy najnowsza książka Diane Chamberialn sprostała tym wymogom?

Jedenastoletnia Daria Cato znajduje na plaży w Karolinie Północnej noworodka. Z początku jest przerażona, ale przezwycięża swój strach i zabiera maleństwo do domu. Nikt nie wie kim jest matka noworodka, dlatego rodzice Darii postanawiają zaopiekować się malutką dziewczynką. Dają jej imię Shelly, ponieważ była znaleziona w muszli. Miejscowi nazywają Darię "Superdziewczyną" za bohaterski czyn jakim było uratowanie dziecka.
Dziś Shelly jest dwudziestodwuletnią młoda kobietą, która po śmierci adopcyjnych rodziców mieszka z Darią. Przybrana siostra ma duży wpływ na nią, ponieważ Shelly ma lekkie uszkodzenie mózgu. Kiedy do miasteczka przyjeżdża Rory, dawny przyjaciel Darii, całe życie znów zaczyna kręcić się w koło wydarzenia sprzed lat. Shelly bowiem poprosiła Rory'ego, który jest producentem telewizyjnym, żeby pomógł jej odnaleźć biologiczną matkę. Tymczasem do Kill Devil Hills trafia Grace...kobieta z pewną tajemnicą z przeszłości, która za bardzo interesuje się Shelly. Dlaczego? Zapraszam do czytania!

"Dar morza" to kolejna dobra powieść. Dobra, to nie znaczy, że wybitna. Właściwie trudno się do czegoś przyczepić, ale brakło mi "tego czegoś", czym zachwyciłam się na przykład przy "Sekretnym życiu CeeCee Wilkes". Najnowsze literackie dziecko Diane to książka z początku nie zaskakująca czytelnika, ma swój rytm i trzyma się go niemal do końca. Mozna powiedzieć, że dopiero zakończenie wywołało we mnie większe emocje, chociaż od mniej więcej połowy przypuszczałam kim będzie matka Shelly. Za plus daję to, że nie zgadłam kto jest jej ojcem. Autorka wymyśliła zaskakujące zakończenie i dobrze, bo powieść przez to trzymała w napięciu do końca.
Autorka postanowiła przybliżyć problem odnalezienia biologicznych rodziców a także skutki nadopiekuńczości Darii względem adopcyjnej siostry. Shlelly za wszelką cenę chciała poznać prawdę, trudno się temu dziwić, chyba każdy z nas byłby jej ciekawy zwłaszcza w takich okolicznościach. Cóż takiego mogło popchnąć kobietę do zostawienia swojego dziecka na plaży na pewną śmierć? Czy jest jakieś sensowne wytłumaczenie? Przez zostawienie Shelly na plaży dziewczyna ma teraz uszczerbek na zdrowiu, jest naiwna i wierzy zbyt łatwo. Poniekąd nadmierna opieka Darii wynika z tego, że chce uchronić siostrę przed złem tego świata. Ale czy można mieć absolutną kontrolę nad czyimś życiem? Daria przekona się, że niestety nie.

"Dar morza" to dobrze napisana i przemyślana obyczajówka. Autorka znów serwuje nam bohaterów, którzy zapadają w pamięć a fabuła jest tak skonstruowana, że czyta się jednym tchem. Trochę za mało emocji jak dla mnie, ale przecież nie każdą powieść muszę odbierać podobnie. Raz jest u Diane świetnie, innym razem bardzo dobrze, ale nigdy jeszcze jej książki mnie nie zawiodły.
Najnowsza powieść klubu Kobiety To Czytają  to dobra lektura dla fanek stylu pisarki.Tajemnice rodzinne i sekrety z przeszłości grają w niej pierwsze skrzypce, więc jesli lubicie takie klimaty, to ja serdecznie polecam!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję :


Moja ocena : 5/6

wtorek, 10 listopada 2015

78. Agnieszka Olejnik "A potem przyszła wiosna"



Nowa powieść Agnieszki Olejnik to było moje jesienne "Must have". Za każdym razem gdy biorę w ręce książki autorki mam wrażenie, że są coraz lepsze i coraz bardziej dopracowane. "Zabłądziłam" była bardzo fajna, potem świetny "Dante na tropie", ukochana "Dziewczyna z porcelany" a teraz ta nowość. Olejnik nabiera wprawy i pisze coraz lepsze powieści! Autorka jest w szczytowej formie i czego można chcieć więcej? Chyba tylko tego, by pisała dalej, bo właśnie na takie powieści z utęsknieniem czekam.

Pola Gajda jest słynną aktorką i celebrytką. Wydaje się, że nie brakuje jej dosłownie niczego.Ma mieszkanie w centrum Warszawy, ukochanego przy boku i wiedzie dostatnie życie. Jej jedynym problemem jest to, czy buty i torebka pasują do stroju. Pewnego dnia Pola znajduje w Internecie zdjęcie swojego faceta z inną kobietą. Życie jak z bajki legnie w gruzach a kariera Poli wydaje się teraz mało ważnym epizodem. Cały świat zawalił się jej na głowę i tylko ucieczka od demonów przeszłości może uratowac dziewczynę. Przed Polą dluga i trudna droga do wyjścia na prostą. W jej życiu nieoczekiwanie pojawia się nielubiany paparazzo, ten który zrobił feralne zdjęcie jej ukochanemu i przez którego wszystko się zaczęło. Tylko czy napewno to Konrad zawinił? A może pomógł Poli otworzyć oczy i dostrzec, to co jest naprawdę w życiu istotne? A potem...a potem przyszła wiosna.


Pola i Konrad trochę przypominali mi bohaterów "Dziewczyny z porcelany", oboje po przejściach, próbowali na nowo jakoś wszystko sobie poukładać. Podobnie jak w poprzedniej powieści bardzo zżyłam się z nimi. Pola to dziewczyna, która za skorupą gwiazdy skrywała swoją zlęknioną i pełną goryczy Kasię. Kiedyś była Kasią, tą co wiele przeszła i koniecznie chciała zapomnieć, teraz była sławną Polą- aktorką rozchwytywaną przez media. Blask fleszy pozwolił jej na chwilę zapomnieć o tamtych złych zdarzeniach, oderwać się od rzeczywistości i uwierzyć, że można żyć normalnie. W momencie gdy zdradził ją Grzegorz wróciły wszystkie wspomnienia. Dla Poli był to punkt zapalny, załamana, nie chciała dłużej żyć, bo zwyczajnie nie miała dla kogo.
Konrad był chyba moim ulubieńcem w tej powieści. Wścibski paparazzo jednak miał serce i potrafił myśleć! Jego przemianę możemy stopniowo odkrywać na kartkach powieści. Z bezdusznego fotoreportera stał się mężczyzną, któremu warto zaufać. Jego pomoc okazała się dla Poli światełkiem w tunelu, a może czymś więcej?

Agnieszka Olejnik stworzyła przepiękną powieść o świecie show-biznesu, o skutkach życia na szczycie i o tym, że nadzieja umiera ostatnia. Bohaterowie książki to postacie z krwi i kości a cała fabuła jakby wyjęta z życia. Znów czułam się bardzo blisko związana z Polą i Konradem a ich problemy przeżywałam całą sobą. Emocje jakie towarzyszyły mi podczas czytania to przede wszystkim ciekawość, smutek, współczucie i nadzieja, że jakoś przecież to musi się ułożyć. "A potem przyszła wiosna" zachwyciła mnie lekkością słowa a jednocześnie tak życiową i przejmującą historią.

Autorka postawiła na powieść, która ma za zadanie przekazać czytelnikowi prawdę o życiu, o jego wartościach, radościach i smutkach. Niezależnie od tego co stało się kiedyś, czym naznaczyła nas przeszłość życie toczy się dalej, trzeba iść ciągle do przodu.Zawsze przecież jest nadzieja, że znów zaświeci słońce, po zimie przyjdzie wiosna a po burzy - spokój.

Jestem zachwycona tą nowością wydawnictwa Czwarta Strona. Kolejny raz nie zawiodłam się czytając twórczość Agnieszki Olejnik. To kolejna perełka literacka tej jesieni, koniecznie ją przeczytajcie.Czyta się bardzo szybko, bo historia napisana przez autorkę przyciąga czytelnika jak magnes. Co się zresztą dziwić, tak mądra i życiowa książka musi znaleźć swoich zwolenników. W moim sercu dla książek Olejnik jest wyjątkowe miejsce.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu:




Moja ocena: 6/6

poniedziałek, 9 listopada 2015

Agnieszka Budzicz-Marchlewska "Dwie siostry i wiedźma"



Dominika i Patrycja to dwie sympatyczne siostry, które uwielbiają bawić się w lesie. Pewnego dnia, razem ze swoim pupilem Miłkiem, postanawiają zbudować domek na drzewie. Ku ich ogromnemu zaskoczeniu pomysł ten nie podoba się pewnej wiedźmie...ubranej na czarno, tajemniczej i z pozoru bardzo strasznej. Okazuje się jednak, że Jaga wcale nie jest taka zła i nie ma zamiaru zrobić dziewczynkom krzywdy, wręcz przeciwnie, ostrzega je by nie robiły domku na drzewie, bo w ten sposób przyczyniają się do zniszczenia jego kory i gałęzi. Rady wiedźmy są bardzo pomocne i pozwalają Dominice i Patrycji spojrzeć zupełnie inaczej na las i jego roślinność. Ludzie uwielbiają wyrzucać śmieci do lasu, polować na zwierzęta i zachowywać się głośno, a przecież dzieci należy uczyć, że tak robić nie wolno.

Znajomość z wiedźmą owocuje też w mnóstwo informacji na temat słowiańskich wierzeń, Pełno w nich duchów, bóstw, stworków, każdy z nich jest za coś innego odpowiedzialny a wiele tradycji przetrwało do dziś, np. noc świętojańska czy topienie Marzanny.
Pewnego dnia piesek sióstr znika i pomimo wielu prób odszukania go, nie znajduje się. Dziewczynki postanawiają odnaleźć kwiat paproci by wypowiedzieć życzenie, są przekonane, że wtedy ich ukochany pies się odnajdzie. Będą tez potrzebowały pomocy Jagi i jeszcze kogoś...
Czy historia skończy się happy-endem? Zapraszam do lektury!



Bardzo ciekawa książeczka, warta uwagi dzieci w wieku szkolnym. Historia dwóch sióstr spodoba się dzieciom lubiącym fantazję w literaturze. Wiedźma Jaga tym razem nie jest uosobieniem zła a źródłem cennych informacji a jak potrzeba przyjaciółką. Dzięki niej sporo dowiadujemy się o słowiańskich wierzeniach, o których tak rzadko się teraz mówi czy pisze. Całość wzbogacona cudnymi ilustracjami Olgi Inglot, które bardzo mi i córce przypadły do gustu. Warto jeszcze wspomnieć o formacie książki, jest tak niewielki (ale ma twardą oprawę!), że z powodzeniem zmieści się w każdej torebce czy plecaku. Przygody Dominiki i Partycji możemy bez trudu zabrać na wakacje, wycieczkę czy gdzie tylko chcemy.
Serdecznie polecam, razem z córką byłyśmy mile zaskoczone zarówno treścią, jak i wydaniem!

Za egzemplarz serdecznie dziękujemy Wydawnictwu Skrzat!




Nasza ocena 5/6


czwartek, 5 listopada 2015

77. Jonathan Kellerman "Diabelski walc"



Jonathan Kellerman to nazwisko znane przede wszystkim czytelnikom ceniącym thrillery psychologiczne. Autor jest psychologiem i pedagogiem dziecięcym, więc ta tematyka nie jest mu obca. Dzięki swojej wiedzy i doświadczeniu stworzył książki cenione przez tysiące czytelników i krytyków literackich. Jak to się stało, że ja fanka tego gatunku, dopiero teraz zapoznałam się z jego twórczością? Muszę nadrobić zaległości, chociaż mój debiut w postaci "Diabelskiego walca" nie urzekł mnie tak jak się tego spodziewałam to mam ochotę poznać resztę, a przynajmniej część książek Kellermana.

Mała Cassie trafia do szpitala z powodu ciężkiego stanu, nie jest to pierwszy raz, kiedy dziewczynka wraz z matką jedzie do szpitala. Nikt nie potrafi jej zdiagnozować a za każdym razem dziewczynka cierpi na coś innego. Doktor prowadząca małą pacjentkę prosi o konsultację Alexa Delawarea, psychologa dziecięcego. Podejrzewają u Cassie zespół Münchausena per procura, który polega na wywoływaniu choroby u dzieci, najczęściej przez matki. Na pierwszy "rzut" pod baczną obserwację idzie właśnie mama Cassie, przejawia ona pewne objawy świadczące o tym, że może w jakiś sposób niekorzystnie wpływać na dziewczynkę. Sprawa się komplikuje, bo okazuje się, że młodszy braciszek Cassie zmarł, niby była to śmierć łóżeczkowa, ale jednak rzuca to pewien cień na rodzinę. Alex bierze sprawy w swoje ręce i zaczyna swoje prywatne śledztwo. Rodzina Cassie jest dość wpływowa i niestety utrudnia to ustalenie faktów na temat rzekomego wywoływania choroby. Kto chce skrzywdzić pacjentkę i robi to w tak wstrętny sposób? Im więcej Alex się dowiaduje, tym bardziej zagdaka jest trudna do rozwiązania. Na światło dziennie wychodzą coraz to nowe sekrety i niewygodne fakty a czas ucieka...

Autor stworzył prawdziwy thriller o mocnym tle i wyrazistych bohaterach. Przybliżył czytelnikom pojęcie zespołu Münchausena per procura i zrobił to w bardzo interesujący sposób. Przyznam, że po raz pierwszy w tej książce zetknęłam się z tym pojęciem medycznym. Niewiarygodne, że są ludzie , którzy umyślnie krzywdzą swoje bezbronne dziecko. wywoływanie objawów chorobowych na siłę to rzecz odrażająca i dyskryminująca  dla rodzica. W "Diabelskim walcu" ktoś faktycznie chce zrobić krzywdę dziewczynce, czy to matka czy może to zupełnie inny trop? Kellerman cały czas wodzi czytelnika za nos, funduje ostrą jazdę pomiędzy światem rodziny a polityką, pomiędzy złem a dobrem, miłością i nienawiścią. Intryga, którą zafundował nam autor, będzie gratką dla miłośników mocnego thrillera, bo jest dopracowana i ciekawie napisana. Na pewno nie będzie zawiedziony ten, kto lubi zagmatwane historie. Właśnie tu muszę wspomnieć co mnie drażniło w książce. Temat ciekawy, język książki przystępny ale...gubiłam się w fabule. W ciągu tych prawie 600 stron miałam wrażenie, że lawiruję w jakimś czytelniczym labiryncie i nigdy z niego nie wyjdę. Być może miałam gorszy dzień i trudno było mi się skupić na lekturze, ale wydała mi się bardziej skomplikowana niż sądziłam. Przez to męczyło mnie czytanie a czasami miałam wrażenie, że już nic nie rozumiem. To chyba trochę celowe ze strony Kellermana, tak zbijać z tropu czytelnika, ale za którymś razem z kolei poczułam  znużenie książką. Stąd taka, a nie inna ocena.

Polecam fanom thrillera i skomplikowanych intryg. Jeśli macie ochotę trochę więcej czasu spędzić z lekturą to warto. Ja z pewnością jeszcze sięgnę po inną książkę Jonathana Kellermana, bo sposób jaki przedstawia swoich bohaterów jest godny polecenia.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Harper Collins!



Moja ocena 4/6

poniedziałek, 2 listopada 2015

76. Virginia C. Andrews "Pamiętnik Christophera"- recenzja przedpremierowa



Słynne "Kwiaty na poddaszu" pochłonęłam z wypiekami na twarzy, po tej książce chciałam jeszcze i jeszcze czytać o losach rodziny Dollangangerów. Im więcej tomów czytałam, tym bardziej absurdalne wydawały mi się pomysły pani Andrews, ale ciekawa tego jak skończy się historia brnęłam w to dalej. Bywało różnie, całą sagę mam w domu i pewnie kiedyś jeszcze z przyjemnością do niej wrócę. W nowościach wydawnictwa prószyński i S-ka wkrótce pojawi się kontynuacja sagi V.C. Andrews "Pamiętnik Christophera".
Czy mnie wciągnęła jak "Kwiaty na poddaszu" czy może było zupełnie na odwrót?

  Siedemnastoletnia Kristin Masterwood w ruinach Foxworth Hall znajduje pamiętnik Christophera Dollangangera. Dziewczyna jest zafascynowana nową zdobyczą i rozpoczyna lekturę wspomnień Chrisa. Ojciec Kristin nie jest zachwycony nowym zajęciem córki, ale ona nie daje za wygraną. Wkrótce okazuje się, że zmarła matka Kristin była w dziwny sposób powiązana ze starą posiadłością i jej mieszkańcami. Kristin zaczyna czytać pamiętnik i odkrywać przerażające sekrety, które kryło w sobie Foxworth Hall.

Sama nie wiem czego się spodziewałam po tej książce? Chyba podobnych emocji, jak podczas lektury innych książek Andrews. Niestety bardzo się zawiodłam. Autorka potrafiła mnie zainteresować jedynie historią Kristin, wspomnienia Christophera nudziły mnie wyjątkowo. Ileż można czytać to samo w kółko? Spodziewałam się czegoś świeżego, nowego, innego spojrzenia na sprawę a dostałam powielenie całej historii dzieci zamkniętych na poddaszu. Byłam zła i czułam ,że marnuję swój czas, bo przecież dobrze znałam losy rodziny Dollangangerów.

Virginia poprowadziła narrację z punktu widzenia zarówno Kristin jak i Christophera. Chwała jej za to, bo inaczej nie dokończyłabym tej książki na pewno.
Nie targały mną żadne emocje poza znużeniem i oczekiwaniem na finał, miałam nadzieję, że autorka tam chociaż wymyśli coś nowego i wciągającego. I tu plus, bo właśnie tak się stało. Na szczęście na samym końcu książki szerzej otworzyłam oczy i zaczęłam się interesować dalszymi losami Kristin. To pewnie z tego powodu sięgnę po kolejny tom, bardziej z ciekawości co tym razem wymyśli autorka. Mam nadzieję, że nie będę miała kolejnego uczucia "deja vu".

Czy polecam? Jeśli chcecie znów przenieść się w klimat zakurzonego poddasza i przezywać na nowo losy zamkniętych tam dzieci, to tak, jest to książka dobra do przypomnienia sobie pierwszej części. Jesli jednak szukacie nowych wrażeń, nowej chwytającej za serce historii to muszę Was rozczarować, tu jej nie znjadziecie. Być może to tylko moje odczucia, przeczytajcie i napiszcie czy Wam przypadła do ustu. Ja sięgnę po kolejny tom, ciekawe czy tym razem mnie zaskoczy?

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu:


Moja ocena: 3/6

piątek, 30 października 2015

Emilia Dziubak "Rok w lesie"



Tak się składa, że moje dzieci w swojej sporej biblioteczce najwięcej książek mają z wydawnictwa Nasza Księgarnia. Szczególnie córka uwielbia serię Poczytaj mi mamo i nałogowo zbiera kolejne tomy. Tym razem do recenzji dostaliśmy "Rok w lesie" i przyznam, że nie wiedziałam czego się spodziewać. Owszem, z opisu coś tam wynikało, ale to co zobaczyłam po otworzeniu książki przeszło moje ( i dzieci) najśmielsze oczekiwania. Czy wiecie, że z książeczki obrazkowej można się dowiedzieć prawie tyle co z encyklopedii o zwierzętach?

Pierwsze co szokuje, zachwyca a potem skłania ku temu by posiedzieć dłużej z książką na kolanach to brak opisów. Tak, tak kochani! "Rok w lesie" to dwanaście rozkładówek przedstawiających kolejne miesiące z życia zwierząt w lesie. Poza krótkimi charakterystykami zwierząt na pierwszej stronie, nie znajdziemy w niej ani odrobiny tekstu. Czy to dobrze? Tak! Wreszcie dziecko nie dostaje suchych faktów, nie musi zmagać się z czytaniem. Nareszcie wiedza w pigułce przedstawiona za pomocą obrazków. Jeśli myślicie, że to sposób dobry dla maluszków to nic z tych rzeczy. Moja 9-latka i 7- latek z zachwytem siedzieli i jak zaczarowani paluszkami po książce jeździli i wypatrywali kolejnych zwierzątek. A jest ich całkiem sporo: sowy, lis,wilk, niedźwiedź, jeż, ryś a nawet dżdżownice i mrówki, te wszystkie i (wiele wiele innych) żyjątka znajdziecie na kartach książki.


Tak naprawdę to przyznam, że książka ma jedną wadę...to niezły pożeracz czasu! Nie można się od niej oderwać, razem z dziećmi tropiliśmy jedno zwierzątko kilkanaście minut. Podróż w czasie przez kolejne dwanaście miesięcy to świetna zabawa, pobudzająca wyobraźnię i ucząca logicznego myślenia. Dzieci uczą się zmieniających pór roku, dostrzegają różnicę w przyrodzie przy okazji obserwując zachowanie zwierząt. Niektóre z nich zapadają w zimowy sen, inne są aktywne przez cały rok. Co lubią jeść, w co się bawią, jakich mają wrogów a z kim się przyjaźnią? To wszystko znajdziemy w tej cudownej książce.

Jestem oczarowana sposobem dostarczenia wiedzy o zwierzętach dzieciom. Tak naprawdę to okazało się, że ja 30-letnia mieszkanka wsi niewiele wiedziałam o życiu mieszkańców lasu. Zapewniam, że czas spędzony z "Rokiem w lesie" nie będzie stracony. Książka jest tak pięknie wydana, że aż nie chce się od niej odrywać oczu, idealna na prezent dla dzieci w każdym wieku, ale u nas zostaje na zawsze. Kolorowe i mądrze rozmieszczone ilustracje pozwalają na szukanie ukrytych zwierzątek i świetną zabawę przez wiele godzin. Mnie ta książka trochę przypomina fajną grę planszową, przy której czas ucieka jak szalony.



Zachęcam gorąco do zapoznania się z tą nowością od Naszej Księgarni. Zbliżają się Mikołajki i święta więc jeśli szukacie czegoś nietypowego, interesującego i edukacyjnego to jest idealny pomysł by wręczyć :Rok w lesie". Ucieszy naprawdę każdego!

Za egzemplarz dziękujęmy:
oraz:



Nasza ocena: 6/6

czwartek, 29 października 2015

Adrian Markowski "Na tabliczkę sposób nowy, sama wchodzi ci do głowy"

#WyzwanieTabliczkiMnozenia



Tak to już jest, że jak się dziecku coś każe i dziecko coś na siłę musi, to zazwyczaj się buntuje. Mam dwoje dzieci w wieku szkolnym i wiem co piszę. Za każdym razem, gdy robimy coś co trzeba, spotykam się z buntem z ich strony i kwaśną miną. Ja wiem, wiem... tabliczka mnożenia wcale nie jest taka prosta dla 9 -latki a wkoło jest tyle przyjemniejszych zajęć niż wkuwanie na pamięć szeregu cyfr.Wydawnictwo Prószyński i S-ka wyszło na przeciw wszystkim  którzy nie lubią się uczyć w standardowy sposób.  Zwyczajnie równa się nudnie, prawda?
Zapewniam, że z książką "Na tabliczkę sposób nowy..."  Wasze dziecko pokocha naukę tabliczki mnożenia!

Kilka słów o samej książce. To na co ja mama zwróciłam uwagę, to wygodny format. Trochę większy od szkolnego zeszytu, ale mniejszy niż A4, czyli na tyle wygodny, by książkę nosić do szkoły, zabierać na spacer a nawet usypiać  z książką w ręce. To bardzo ważne, bo nic tak nie denerwuje małego człowieka jak toporna, ciężka książka, którą ledwo trzyma w małej łapce.
Po otworzeniu czekają na nas króciutkie wierszyki, które pomogą w zapamiętaniu tabliczki mnożenia w zakresie do 100. Niektóre są tak zabawne, że same wchodzą do głowy. Dodatkowo wzrok dziecka przeyciągają świetne ilustracje Dariusza Wójcika, oczywiścia związane z poszczególnymi wierszykami. Tak naprawdę ta książeczka to rewolucja w nauce matematyki! Byłam bardzo zaskozona jak szybko i łatwo córka przyswajała wiedzę. Oczywiście wcześniej dobrze wiedziała, że 2x2 =4 czy 5x3=15, ale te trudniejsze, takie jak 7x9 czasem sprawiały jej trudność. Teraz, to czego nie pamiętała kojarzy z danym wierszykiem i wystarczy, że rzucę hasło, np biedronka,myszki,na zielonej łące a ona już wie jaki wynik podać.
W ten sposób jestem pewna, że nie pomyli się.


 A tak uczyła się moja córka od prawie dwóch tygodni:

w dzień
 

 
 
 w nocy





rozwiązując zadania z pracy domowej








Na efekt naprawdę nie trzeba było długo czekać:
 

Podsumowując, książka godna polecenia, szybko i sprawnie uczy przez zabawę. Namawiam rodziców, by kupili ją dziecku, bo to wspaniały sposób na szybkie przyswojenie wiedzy. My jesteśmy zachwycone, zostawiamy ją dla synka, który już za rok będzie z niej korzystał, oby z tak samo świetnym skutkiem!

Za możliwość nauki w tak wspaniały sposób oraz piątkę z matematyki dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka!
Nasza ocena: 6/6

czwartek, 22 października 2015

75. Katarzyna Misiołek "Ostatni dzień roku"



Co czuje osoba, której zaginął ktoś bliski? Nie umarł, nie wyjechał, ale zwyczajnie zapadł się pod ziemię? Nikt nie wie gdzie jest, nie ma świadków, nie ma kontaktu. Ile można żyć w tej miażdżącej niewiedzy, czekać aż stanie się cud? Wyobraźcie sobie tą rozdzierającą niepewność i nadzieję, która każe każdego dnia szukać zaginionej osoby. Wczujcie się w rozpacz i strach osób poszukujących, którzy z każdym nowym tropem łudzą się, że są bliżej poznania prawdy. A gdy ta prawda długo nie nadchodzi, muszą nauczyć się żyć i funkcjonować od nowa. Poznajcie Magdę, która wedrze się w wasze serca swoją boleśnie szczerą historią.

To miał być ostatni dzień roku, sylwester, czas,gdy większość ludzi spędza czas na balach, prywatkach czy koncertach. Magda cieszyła się na ten dzień. Razem z Bartkiem zaplanowała wyjście i właśnie szykowała się w łazience gdy zadzwonił do drzwi dzwonek. To był Kuba, szwagier Magdy. Ta pora odwiedzin nie zwiastowała niczego dobrego, Kuba przybył z informacją, że od czterech godzin bezskutecznie poszukuje Moniki, swojej żony. Niby nic wielkiego, to tylko kilka godzin a w taki dzień jak sylwester mogła zaszyć się u znajomych, ale strach był spowodowany niedawnymi przeżyciami małżonków. Monika niedawno poroniła i załamała się tym faktem. Niby było już dużo lepiej, ale dlaczego nigdzie jej nie ma? Miała czekać w domu, zostawiła torebkę, dokumenty. Nikt nie widział żeby gdzieś wychodziła. Zwyczajnie przepadła jak kamień w wodzie. Monika natychmiast zrezygnowała z imprezy i razem z Bartkiem i Kubą próbowali wpaść na jakikolwiek trop Moniki. Niestety mijał czas a po siostrze nie było śladu. Ktoś ją porwał, zabił czy może uciekła? Miała powody a może została zmuszona? Jak o tym powiedzieć rodzicom, gdzie szukać wsparcia, komu ufać? Zapewniam, że pytań podczas lektury nasuwa się cała masa.
Jaka będzie odpowiedź, nie zdradzę, ale mogę rzec jedno: musicie poznać prawdę!

Bardzo cenię sobie te powieści w których autor/autorka sprawia, że przywiązuję się do głównego bohatera. W „Ostatnim dniu roku” pani Misiołek sprawia, że całym sercem polubiłam Magdę a opowiadana przez nią historia była dla mnie jak wspomnienia najdroższej przyjaciółki.
Magda pomimo błędów, jakie popełniła wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Całkowicie pochłonęło ją szukanie siostry kosztem własnego szczęścia. Ucierpiała na tym jej psychika, związek z Bartkiem, studia i marzenia o dobrej pracy. W jej osobie widziałam taką siostrę o jakiej marzy chyba każda kobieta, lojalna, szczera, kochająca, oddana rodzinie. Cóż z tego ,że w pewnym momencie życia się pogubiła? Liczyło się to, by Monika się odnalazła a wszystkie sprawy Magdy schodziły na dalszy plan. Poświęcenie jakim wykazała się główna bohaterka jest godne naśladowania. Do samego końca, póki nie poznała prawdy o siostrze robiła wszystko by ją odnaleźć i ulżyć cierpieniu najbliższych.

Przedstawiona przez autorkę Magda to przykład świetnie wykreowanej postaci. To ona,a nie wbrew pozorom zaginiona Monika grała w książce pierwsze skrzypce. Czytelnik miał okazję zagłębić się w najmroczniejsze sekrety jej psychiki, poznać ukryte marzenia, plany, lęki i słabości.
Jestem pod ogromnym wrażeniem nie tylko kreacji bohaterki powieści, ale też sposobu opowiedzenia historii zaginionej dziewczyny. Temat niby znany w literaturze a wprowadza coś nowego i świeżego. Coś, co chce się czytać!
Wprost nie mam słów by opisać jak bardzo dużo emocji wzbudziła we mnie książka „Ostatni dzień roku”. Po spojrzeniu na okładkę spodziewałam się bardziej przesłodzonej, melodramatycznej opowieści idealnej do czytania w jesienne wieczory z kubkiem gorącej (mandarynkowej!) herbaty.
Niestety, jeżeli macie ochotę na słodką historię z równie optymistycznym zakończeniem to poszukajcie innego tytułu. Wybierając ten dostaniecie poruszającą do głębi i zapadającą w umysł obyczajówkę.

Autorka w powieści pokazała czytelnikom jak bardzo trudno jest żyć po stracie i ze świadomością, że nie wiadomo co przyniesie jutro. Dla rodziny Moniki liczyło się tylko to co się z nią stało. Te godziny, dni, tygodnie niepewności zabijały w nich resztki nadziei na to, że kiedyś wszystko wróci do normy. Miałam wrażenie, że chcieli poznać choćby najgorszą prawdę, nawet o śmierci Moniki, byle by tylko coś było wreszcie wiadomo.

Emocje jakie towarzyszyły mi podczas czytania były niesamowite: współczucie, lęk, strach ciekawość co dalej, to wszystko kłębiło się w mojej głowie podczas dwóch wieczorów spędzonych z książką z dłoni. Z pewnością skończyłabym dużo szybciej gdyby nie nawał obowiązków domowych. A z drugiej strony to wcale nie chciałam szybko jej kończyć. Było mi żal, bo zdawałam sobie sprawę, że czytam jedną z najlepszych powieści obyczajowych 2015 roku.
„Ostatni dzień roku” zostanie w mojej pamięci i sercu na długi czas. Ta wspaniała i uczuciowa książka, sprawiła, że nie mam ochoty czytać nic innego. Doprawdy nie wiem, czy jeszcze jakaś lektura w najbliższym czasie tak bardzo mnie wciągnie i tak mi się spodoba. Nie miejcie ani odrobiny wątpliwości, czy pędzić do księgarni po nową książkę Kasi Misiołek. Warto!

Za egzemplarz dziękuję Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają oraz Wydawnictwu Muza



Moja ocena: 6/6