piątek, 29 stycznia 2016

9.Agnieszka Lis "Pozytywka"





Do tej recenzji zbierałam się już ponad tydzień, bo miałam niezłą zagwozdkę, co tak naprawdę napisać. Mam tak mieszane uczucia, jak chyba nigdy dotąd. Z twórczością Agnieszki Lis zetknęłam się już ładnych kilka lat temu, gdy kupiłam sobie "Samotność we dwoje". Od tamtej pory minęło sporo czasu, ale pamiętam, że powieść oceniłam pozytywnie. O "Pozytywce" doprawdy nie mam pojęcia co Wam napisać, chwilami odnosiłam wrażenie, że czytam dwie książki jednocześnie.

To miał być obiecujący początek.. Monika bierze wystawny ślub, wreszcie będzie miała bogatego męża i tym samym życie jak z bajki. Proza codziennych obowiązków szybko otwiera Monice oczy i czar pryska niczym bańka mydlana. Świeżo poślubiony mąż okazuje się chamem zadufanym w sobie, a mieszkanie u teściów nie napawa optymizmem. W dodatku marzenia o upragnionej ciąży jakoś nie spełniają się. Wszystko się zmienia, gdy w wigilijny wieczór Monika obwieszcza rodzinie dobrą wiadomość- jest w ciąży. Niestety dwie kreski na teście ciążowym są początkiem trudnej drogi, przez którą bohaterka będzie musiała przejść sama.

Opis obiecujący, chociaż książek o tej tematyce jest w brud. Lubię życiowe historie, dlatego bez wahania skusiłam się na nową powieść pani Lis. Zaczęłam czytać i przyznam, że wciągnęła mnie historia Moniki i Roberta. Ona tak zwana "szara myszka", on pan i władca, małżeństwo oparte na chwilowym zauroczeniu, rozsypuje się zaraz po ślubie. Robert okazał się aroganckim i opryskliwym egoistą, oddalał się od zony w każdym, momencie i przy każdej okazji. Monika była skryta, zakompleksiona i trochę naiwna. Dawała sobą pomiatać na wszystkie strony i czasem miałam wrażenie, że tak naprawdę to lubi. Nie poczułam do niej sympatii w żadnym momencie książki. Byłam wręcz zła na nią, bo czasem swoim myśleniem doprowadzała mnie, czytelniczkę, do szału. Nie czepiam się jednak, autorka stworzyła taką a nie inną postać, ok. Nie muszę czuć się z nią szczególnie związana, chociaż zdaję sobie sprawę, że bohaterka "Pozytywki" wiele w życiu przeszła.

Tak jak wspomniałam, początek obiecujący i ciekawy, nawet nie kończąc jeszcze książki poleciłam ją koleżance, że fajna i tak dalej. No właśnie...im dalej w las, tym ciemniej. Pod koniec powieści byłam nią już tak znudzona, że ledwo dobrnęłam do końca. Irytowało mnie już chyba wszystko, styl autorki, bohaterowie, ogólny pomysł na fabułę, niespodziewana przemiana Moniki.
 Momentami oczy otwierałam ze zdumienia, przy zdaniach typu: "Co zrobiliśmy nie tak. Może Robert krzywo wsadził, albo ja jestem wybrakowana". Nie wiedziałam, czy mam płakać czy śmiać się z głupoty bohaterki? Pozostawię to bez komentarza.

Zdecydujcie sami, czy chcecie przeczytać, czy raczej sobie odpuścicie. Ja byłam na "tak" przez pierwsze 100 stron, chociaż i tam nie poczułam żadnej sympatii do bohaterów. Nie mniej jednak autorka starała się nakreślić problem zakompleksionej żony i aroganckiego męża, powieść miała wzbudzać wiele emocji i zawierać przesłanie. Według mnie pomysł dobry, niestety z realizacją wyszło słabo. to tylko moje prywatne zdanie i jestem ciekawa Waszego.


Za egzeplarz dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona!
Moja ocena: +3/6


wtorek, 26 stycznia 2016

8. Elizabeth Flock "Emma i ja"



Wszelka krzywda wyrządzona dziecku jest dla mnie złem najgorszym z możliwych. Dzieci jako małe bezbronne istoty pokładają w nas, dorosłych, ogromne nadzieje i zaufanie. To my jesteśmy nauczycielami , pierwszymi wzorcami od których powinny pobierać lekcje życia.
Za każdym razem gdy czytam książkę o znęcaniu się nad dziećmi mam w sobie ogrom emocji, które ledwo ogarniam. Jestem wściekła, oburzona, zszokowana. Jak można krzywdzić małego człowieka, który ufa nam od samego początku, wywołując w nim strach i lęk? Chyba nigdy tego nie zrozumiem, ale im więcej książek o tej tematyce czytam tym bardziej jestem wrażliwa na to wszechobecne zło.
Tym razem w moje ręce wpadła książka trochę specyficzna, historia opowiedziana oczami dziecka, które przeszło w życiu więcej niż może nam się wydawać.

Caroline Parker, zwana przez najbliższych Carrie, to na pozór normalna ośmiolatka. Nie wydaje się na pierwszy rzut oka, by czymś szczególnym wyróżniała się wśród rówieśników, a jednak sytuacja rodzinna sprawia, że dziewczynka w środku samej siebie przeżywa dosłownie piekło. Po śmierci ukochanego ojca życie Carrie zmieniło się diametralnie. Wraz z matką, oraz młodszą siostrą Emmą mogłyby stworzyć normalny dom, gdyby nie Richard- sadystyczny mężczyzna, który staje się ojczymem dziewczynek. Od tej pory nic nie jest normalne, Richard wymaga od dziewczynek bezwzględnego posłuszeństwa, wykorzystuje do granic możliwości, poniża i używa wszelkiej przemocy. Matka nie potrafi stanąć w obronie swoich córek, co w efekcie prowadzi do nieuniknionej tragedii.

Nie chcę psuć czytania tym, co lekturę tej książki wciąż mają przed sobą, dlatego za wiele nie mogę opisać. Nie będę jednak skupiła się tym razem na fabule, jedynie na moich odczuciach względem książki.
Dla mnie "Emma i ja" jest powieścią bardzo specyficzną. Jest zupełnie inna niż większość podobnych książek, chociaż fabuła nie jest szczególnie wymyślna i oryginalna. Mamy małe dziewczynki, ojczyma znęcającego się nad nimi i matkę, która sprawia wrażenie, że guzik ją to wszystko obchodzi. Obserwujemy krzywdę dziecka wyrządzaną we własnym domu za zgodą opiekunów. Cóż, wiele jest takich przypadków, dlaczego więc oceniam książkę jako inną, niż wszystkie? Jest to spowodowane tym, że narratorem jest Carrie i to z jej punktu widzenia poznajemy całą historię. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu przypadnie taka forma narracji do gustu, jednak mnie nie przeszkadzała w odbiorze, wręcz przeciwnie. Podobnie było w przypadku książki Emmy Donoghue "Pokój". Daje to możliwość czytającemu jeszcze bardziej zagłębić się w psychikę dziecka, poznać jego myśli i dostrzegać to, czego my dorośli nie widzimy.
Elizabeth Flock napisała książkę, która potrafi wciągnąć, ale  też nie porywa. Były momenty, gdzie dłużyła mi się i miałam wrażenie, że jest nieco naciągana. Zdaję sobie jednak sprawę, że pewne rzeczy po prostu musiały zostać napisane, a inne pominięte.
Najbardziej zaskakujące jest zakończenie i to ono zdecydowało, że podnoszę ogólną ocenę. Niby jest przewidywalne, niby dobrze wiemy do czego autorka zmierza, ale i tak udało się jej mnie zaskoczyć.
Przyznam, że nawet poczułam się trochę oszukana i zaczęłam przeglądać kartki w poszukiwaniu jakiegoś drogowskazu, który wskazywałby, że przecież powinnam się domyślić. Udało się pani Flock zbić mnie z tropu i to mi się nawet podobało.

Jeśli lubicie zaskakujące zakończenia, to książka jest dla Was. Polecam, chociaż "Emma i ja" nie jest szczególnie porywająca lekturą, ale wartą uwagi. Czyta się szybko, chociaż porusza trudne tematy. Na końcu szokuje i ukazuje brutalną prawdę, jaki wpływ na dziecko na życie w skrajnie trudnych warunkach.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu:

Moja ocena:  +4/6

piątek, 22 stycznia 2016

7.Magdalena Witkiewicz, Natasza Socha "Awaria małżeńska"



Te dwa nazwiska musiały zapowiadać prawdziwy hit wśród komedii książkowych! Kiedy tylko zobaczyłam w zapowiedziach ten tytuł od razu wiedziałam, że czeka mnie solidna dawka śmiechu podczas czytania. Oczywiście tak też się stało, nowe dziecko duetu Socha&Witkiewicz poruszy każdego ponuraka i wprawi w doskonały nastrój. Ale, ale...książka ma też drugie dno. Pod przykrywką dobrego humoru kryje się historia z życia wzięta, a raczej wyjęta z małżeństwa.

Wszystko zaczęło się od kota. Wypadek w autobusie, w którym kierowca usilnie chciał ratować zwierzę przed przejechaniem, skończył się dla Justyny i Eweliny obszernymi złamaniami i koniecznością pobytu w szpitalu. I tak oto dwie niezastąpione matki i żony zostały zmuszone do urlopu od wszelkich obowiązków domowych. Na placu boju (czytaj: domu) zostali samotni mężowe, Mateusz i Sebastian. Dobra, nie całkiem sami, wraz z nimi dzieci, zwierzątka domowe i...tajemnicza Dżesika!
Na barki samotnych (chwilowo) mężów spadają wszystkie obowiązki domowe, takie jak pranie, gotowanie, odrabianie prac domowych z dziećmi, pójście na szczepienie itp. Oczywiście zaczyna się robić ciekawie, bo kto to widział, żeby dzieci wymagały różnych jajek na śniadanie, no i jak się wyłącza tego wstrętnego Furbiego? Nie ma lekko a poradzić trzeba, bo wstyd przecież pokazać przed żoną, że się nie ma o dzieciach zielonego pojęcia!

"Otworzył iPada i zaczął czytać tasiemcową listę zadań, którą podyktowała mu ze szpitalnego łóżka żona. Do tej pory wydawało mu się, że najtrudniejsze będzie skompletowanie wyprawki szkolnej dla Brunona, szczegółowo opisanej w mailu od wychowawczyni. Teraz już wiedział, że wyprawka to zaledwie początek. Zadania podyktowane przez Ewelinę okazały się znacznie bardziej skomplikowane. Zadania na dzisiaj, jutro i na dalsze dni tej bitwy zwanej życiem."

Zapowiada się ogromna dawka humoru, prawda? Ja przyznaję, że absolutnie pochłonęłam Awarię całą sobą. Czytając wielokrotnie zastanawiałam się jak zachowałby się mój mąż w podobnej sytuacji? Zastanawialiście się czasem, co by było, gdybyście na trochę zniknęli z życia domowego? Gdyby na jakiś czas wszystkie Wasze obowiązki przejął partner? Ja jestem przekonana, że mój ślubny z pewnymi czynnościami miałaby nie lada kłopot.
Magdalena i Natasza napisały świetną komedię, przy której nie można się nie śmiać dosłownie co chwilę. "Awaria małżeńska" jest napisana tak lekko i przystępnie, że kartki przewracają się same i znów miałam ochotę krzyczeć, że chcę jeszcze i więcej! Autorki są doskonałymi obserwatorkami życia, potrafią zabawne sytuacje przenieść na papier i stworzyć realnych, wielowymiarowych bohaterów, a którymi łatwo można się utożsamić. "Awaria małżeńska" bawi czytelnika od pierwszej do ostatniej strony, zaskakuje trafnością spostrzeżeń i śmieszy komicznymi sytuacjami. Jestem przekonana, że pokochacie duet Socha & Witkiewicz od razu!

"Nie da się przeżyć dnia, trzymając się "od-do" wyznaczonej rozpiski. Każda chwila niesie przecież ze sobą niespodziankę i to jest w niej najciekawsze."

Ja zobaczyłam też drugie dno w książce, humor humorem, ale coś przecież autorki chciały przez powieść przekazać, nam czytelnikom. Jest to tak naprawdę słodko-gorzka historia o tym, jak mało nasi mężowie uczestniczą w życiu domowym i w wychowywaniu dzieci. W większości rodzin schemat wygląda tak: on pracuje, ona zajmuje się domem (czytaj: wszystkim), albo inaczej, on pracuje, ona tez pracuje i zajmuje się domem (czytaj: też wszystkim). Często partnerzy tak naprawdę nie mają pojęcia jak włączyć pralkę, o której dziecko zaczyna dodatkowy angielski czy gdzie się kupuje te pyszne bagietki czosnkowe? Nie wiem, czy jest to spowodowane tym, że nie dopuszczamy płci męskiej do tych czynności, bo my zrobimy to lepiej, czy to oni zwyczajnie nie garną się do współuczestniczenia w obowiązkach domowych? I jak to się kończy, gdy na chwilę facet zostaje sam z dziećmi? Często właśnie tak, jak opisały to autorki książki. To z jednej strony zabawne, z drugiej smutne, bo przecież życie jest takie krótkie, chwile ulotne i warto jak najwięcej rzeczy robić razem.
Co najlepsze, okazuje się, że mężczyźni wcale nie są gorsi od kobiet i doskonale sobie dają radę, trzeba tylko dać im szansę i troszkę w nich uwierzyć. Niewiarygodne, a jednak!

"Kiedy dziecko wyprowadza się z domu najpierw się cieszysz, a potem żałujesz, że tak mało czasu spędzaliście razem. Bo można było więcej. Bardziej. Tylko wtedy jest już na to za późno." 

"Awaria małżeńska" nie jest książką wyłącznie dla kobiet, ja uważam, że z powodzeniem odnajdą się w lekturze także faceci. To historia, którą mogło napisać samo życie, wiarygodna i do bólu szczera. Będziecie śmiać się w głos, bo bohaterów nie da się szybko zapomnieć. Lekko i z pomysłem napisana, sprawi, że miło spędzicie  popołudnie i uświadomi, że nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli się tylko tego bardzo chce!

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Nataszy Sosze oraz Wydawnictwu Filia!





Moja ocena: 6/6



poniedziałek, 18 stycznia 2016

6. Marcin Prokop "Longin. Tu byłem"




Zapewne pamiętacie jak bardzo przypadła mi do gustu pierwsza część przygód wysokiego chłopca, zwanego Longinem? Kiedy tylko nadarzyła się okazja bez wahania sięgnęłam po kolejny tom. Muszę Was już na wstępie poinformować, że absolutnie się nie zawiodłam. Marcin Prokop pisze fantastycznie i tak, że chce się czytać! Z ogromną dawką humoru i  z lekkością słowa wprowadza czytelnika w świat swojego dzieciństwa osadzonego w trudnych, ale pięknych czasach PRL-u.

Wspomniany PRL rządził się swoimi prawami, nie było telefonów komórkowych, tabletów i innych wynalazków, które dziś umilają czas naszym dzieciom. Były za to skakanki, gumy i oczywiście trzepaki przed blokami, które dbały o dziecięcą aktywność fizyczną. Było inaczej i ciekawie. Kto urodził się w latach 70-tych i 80-tych z pewnością wszystko jeszcze doskonale pamięta.
Marcin Prokop świetnie odtworzył klimat tamtych lat co oczywiście niesie podwójną korzyść, my rodzice możemy z wypiekami na twarzy i łezką w oku powspominać tamte chwile, a nasze dzieci przy okazji dowiedzą się co nieco o czasach w jakich dorastaliśmy.


Longin tym razem wyrusza w podróż, nawet nie jedną! Razem z Bracholem i rodzicami najpierw ruszają w długą podróż samochodem do Paryża. Tam dopiero zaczynają się prawdziwe przygody! A mnogość słodyczy dosłownie powala z nóg i ślinka wciąż leci na ich widok, co za kraj! Ale to nie wszystko...potem Longin wyjeżdża na Mazury.Czy tym razem wyjazd okaże się tak wspaniały?
Po Mazurach czas na kolonie nad morzem. Longin po raz pierwszy się zakochuje, czy z wzajemnością? Pierwszy papieros też zaliczony, a co! Kiedy wyjeżdża się bez rodziców, można szaleć do woli. Tych kolonii z pewnością Longin nigdy nie zapomni.



Kolejny raz zostałam wciągnięta przygodami Longina i przepadłam na dobre. Najpierw całą książkę przeczytała moja dziewięciolatka, potem ja. Obie śmiałyśmy się w głos czytając wybryki młodego Marcina. Ciekawie opisana, doprawiona ogromna dawką humoru spodoba się tak naprawdę każdemu! Wydanie też zasługuje na pochwałę, twarda oprawa i dodatkowe ilustracje to zachęta, by książka zdobiła półki dzieciaków, a może i Wasze?
Na końcu książki jest słowniczek pojęć typowo PRL- owskich, dowiecie się trochę o grze w kapsle, wedlowskich torcikach i o słynnym sklepie jakim był Pewex.
Gorąco polecam!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Księgarni Matras!
Nasza ocena: 5/6


sobota, 16 stycznia 2016

5. Jill Andreson "Dotrzymana obietnica" - recenzja przedpremierowa



Czy umiesz dotrzymać danego słowa? Czy umiesz przezwyciężyć swój egoizm i spełnić wolę drugiej osoby, nawet jeśli serce rwie się by tego nie zrobić? To szczyt odwagi, czy wręcz przeciwnie?
Jill Anderson została oskarżona o pomoc w samobójstwie męża. Okoliczności, wspomnienia i przesłuchania spisała na kartach powieści "Dotrzymana obietnica", którą lada dzień wyda Prószyński i S-ka. To pierwsza w klubie Kobiety to Czytają książka opisana na faktach. To historia, która nie porywa fabułą, nie zaskakuje, bo przecież wiemy co się dokładnie wydarzyło, ale ma na celu pokazać czytelnikom jaką wewnętrzną walkę stoczyła Jill, podejmując ostateczną decyzję.

Paul Anderson od lat cierpiał na zespół ustawicznego zmęczenia. Choroba pomału zabierała mu siły, musiał przestać wykonywać ulubione czynności, z trudem się poruszał a ból nie pozwalał mu nawet zasnąć. Kilkakrotnie próbował odebrać sobie życie, za każdym razem jednak przerywała to jego żona Jill. Pewnego dnia, gdy Paul był u kresu wytrzymałości związanej z objawami chorobowymi oświadczył zonie, ze podczas jej nieobecności "wziął wreszcie tyle, ile trzeba", po czym spokojnie zasnął. Jill tym razem nie zadzwoniła po pogotowie, nie powiadomiła nikogo, czekała aż śmierć nadejdzie i uwolni Paula od cierpienia. Za nieudzielenie pomocy została oskarżona o współudział w samobójstwie, zabrano jej paszport a przesłuchaniom i drażliwym pytaniom nie było końca. Jill groziło 15 lat pozbawienia wolności, za to, że spełniła wolę męża. Jak ja zachowałabym się na jej miejscu? Nie wiem. A Wy?

Jill opowiedziała w swojej książce nie tylko o samym zdarzeniu, które spowodowało lawinę kolejnych. Ona zwyczajnie, szczerze przedstawiła swoim czytelnikom historię swojego małżeństwa. Pośród suchych przesłuchań i tysiąca zadanych przez detektywów pytań przeczytamy też o tych najlepszych wspomnieniach, jakie ona i Paul przezywali w czasach, gdy choroba jeszcze nie zabrała mu całego siebie. Jak każde młode małżeństwo, starali się spędzać wolny czas razem, robiąc to, co lubili najbardziej.
Można się pokusić o stwierdzenie, że autorka opisała to wszystko by zagłuszyć wyrzuty sumienia, jakie niewątpliwie miała, o czym sama otwarcie pisze. Ja jednak odebrałam jej opowieść zupełnie inaczej, jako dowód na to ile siły i emocji musiała włożyć, by móc pozwolić na odejście człowieka, który był dla niej wszystkim. Nie umiem jej oceniać, nie chcę wyrokować i jednoznacznie napisać, że pochwalam, bądź ganię jej zachowanie. Nie wiem czy zdobyłabym się na to samo, ale wiem jedno...Jill zrobiła to z wielkiej miłości i każde słowo opisane w "Dotrzymanej obietnicy" jest tego najlepszym przykładem. Ona zdobyła się na odwagę, przezwyciężyła swoje pragnienia by mąż odszedł w spokoju, tak jak sobie tego życzył. To wielkie poświęcenie z jej strony oczywiście nie zostało dobrze zrozumiane wśród władz. Oskarżona o współudział musiała spędzić wiele godzin na żmudnych przesłuchaniach, gdzie obdarta z intymności odpowiadała na pytania dotyczące jej małżeństwa.

"Dotrzymana obietnica" to  literatura faktu. Tu nie znajdziecie interesującej, porywającej fabuły, nie będzie elementu zaskoczenia czy ciekawej intrygi. Ten scenariusz napisało samo życie!
Jill Anderson to według mnie osoba, która poświęciła dla męża całe zycie, oddała mu siebie i dotrzymała danego słowa. Czy można ją za to winić?
Ta książka to obraz ogromnej miłości, cierpliwości i oddania drugiemu człowiekowi. Pełna wzruszeń historia, którą nie sposób wyrzucić z pamięci.
Jill została jednogłośnie uniewinniona, co mnie absolutnie nie dziwi. Przeczytajcie jej opowieść i sami oceńcie, c zrobilibyście na jej miejscu?
Czy spełnisz ostatnią wolę, nawet jeśli sumienie się buntuje?


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.



Moja ocena: +5/6

środa, 13 stycznia 2016

4. Jolanta Guse "Opowiem o niej"






Trudne relacje rodzinne to temat wielokrotnie powtarzany w literaturze. Czytałam już wiele książek o podobnej tematyce, ale z całą pewnością " Opowiem o niej" wprowadza odrobinę świeżości w świat rodzinnych tajemnic opisanych w książkach. Jest inna niż wszystkie, ponadczasowa i wyzwala w czytelniku liczne emocje. Nie do końca była w moim klimacie, ale przeczytałam z ciekawością.

Trzy pokolenia kobiet, babcia, matka i córka. Trzy różne kobiety, każda inna i walcząca o to, co dla niej najlepsze. Helena od zawsze pragnęła zostać aktorką, teatr był dla niej wszystkim, spełnieniem marzeń, drogą do sukcesu i miłości. Kiedy zaszła w ciążę nie była zadowolona. Dziecko przeszkadzało jej w karierze aktorki, dlatego małą Glorią zajęła się babcia Róża. Dziewczynka była wychowywana przez ukochaną babcię, ale ciągle tęskniła za miłością matki. Róża starała się jak mogła, by w tych trudnych czasach zapewnić wnuczce wszystkie dobra, nie mogła zastapić jej rodziców. Sama wiele przeszła, straciła ukochanego męża podczas wojny, musiała stawić czoła wielu przeciwnościom losu. Pokochała całym sercem Glorię i żyła dla niej, opowiadała jej o swoim życiu i udzielała cennych rad, ale nie mogła sprawić, by wnuczka przestała czuć się opuszczona i samotna. Brak matki sprawił, że dziewczynka nie wierzyła w siebie, czy wreszcie odnajdzie szczęście i będzie mogła żyć normalnie?

Jolanta Guse napisała powieść o skomplikowanej relacji matka- córka. Helena wybrała aktorstwo, zostawiając swoją córkę na wychowanie swojej matce. Gloria mimo, że kochała babcię całym sercem to bardzo tęskniła za matką. Każde dziecko potrzebuje matki, koniec i kropka. Chociaż babcie, to cudowne i kochające osoby, często nawet rozpieszczające ponad normę, to nie zastąpią mamy. Autorka opisała trudne wybory, jakich musiały dokonywać bohaterki w swoim życiu.  Nie tylko Helena dokonała wyboru, Róża poświęciła swe życie dla wnuczki, przelewając całą swoją miłość na nią i poświęcając dla niej wszystko. Dla Glorii również było to bolesne zmierzenie się z rzeczywistością, rozumiała więcej, niż mogłoby się wydawać, tęskniła, zadawała pytania, żyła nadzieją. To wszystko odbiło się na jej dalszym życiu, bo jak mogło być inaczej?

"Opowiem o niej" to książka, która zawiera wiele wątków, pomimo, że nie ma dużej ilości stron. Wprowadza czytelnika w świat dawnych lat, za chwilę przeplatając się ze współczesnością. Opowiedziana przez Jolantę Guse historia jest bardzo realna, wywołuje wiele wzruszeń i emocji, ale mnie nie poruszyła, tak jak się tego spodziewałam. Drażniły mnie bardzo krótkie i banalne dialogi małej Glorii z babcią.Spodziewałam się chyba czegoś więcej po tych rozmowach. Wątków też było dużo i miałam wrażenie, że czasem są jakby wrzucone do fabuły na siłę. To moje osobiste odczucie, nie mniej jednak uważam, że "Opowiem o niej" znajdzie rzeszę swoich fanów. Jest to historia, która będzie się podobała, bo jest ponadczasowa i porusza wiele ważnych kwestii. Czytało mi się bardzo dobrze, jednak to za mało na najwyższą ocenę.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.


Moja ocena : 4/6


niedziela, 10 stycznia 2016

3. Aneta Krasińska "Szukając szczęścia"



Ile trudu potrzeba by wychować dziecko, wie tylko matka. Niestety czasy są, jakie są i ojcowie najczęściej sporadycznie uczestniczą w wychowaniu potomka. Ciągła gonitwa za pracą, spłacanie kredytu czy nawał domowych obowiązków sprawiają, że bycie rodzicem jest coraz trudniejsze. Dziecko wymaga nie tylko opieki takiej jak karmienie czy przewijanie, ale też ogromnej dawki miłości obojga rodziców, ich czasu i uwagi. Tym trudniej, im bardziej absorbujące jest dziecko. Kiedy rodzi się ze znacznym stopniem niepełnosprawności cały świat rodziców wywraca się do góry nogami i zaczyna kręcić wokół niego.

Malwina i Artur są na pozór udanym małżeństwem. Spodziewają się upragnionego dziecka i skrupulatnie przygotowują się na jego przyjście. Prawdziwą próbę przechodzą dopiero wtedy, gdy okazuje się, że narodzona córeczka nie jest w pełni sprawna. Dagmarka rodzi się z rozszczepem podniebienia, czekają ją liczne zabiegi i rehabilitacja. Świat Malwiny i Artura runął w ułamku sekundy i nigdy nie wrócił do stanu poprzedniego. Choroba córeczki to prawdziwa zmiana wszystkiego, co tak naprawdę liczyło się dla nich dotychczas. Świat musiał kręcić się wkoło potrzeb chorego dziecka, przestały się liczyć rzeczy mniej ważne, takie jak praca, pieniądze czy dom. Dla Malwiny, jako dla matki, było to oczywiste, ale Artur zaczął gubić się w tej nowej sytuacji. Coraz częściej uciekał do pracy, przy okazji oddalając się od żony i dziecka. Najbliższą osobą i jedynym wsparciem dla Malwiny był jej ojciec, a nie mąż. To powoduje powolny proces rozpadu ich małżeństwa, przy okazji komplikując życie wszystkim członkom rodziny.

Taka niewielka objętościowo książeczka, a tak wiele wnosi dobrego. Aneta Krasińska zaskoczyła mnie historią, która poruszyła moje serce i zapadła w pamięć. "Szukając szczęścia" to smutna opowieść o trudnym macierzyństwie, o każdym dniu walki o zdrowie córki i bezsennych nocach przy jej łóżeczku. To opowieść żony, która zatracając się w niepełnosprawności dziecka straciła męża, została sama na polu bitwy i nie poddała się. Książka o ogromnej sile walki, o nieskończonej miłości do dziecka i potrzebie dzielenia życia z drugą osobą. Nie jest łatwo żyć samemu. Podziwiam wszystkie samotne matki, dlaczego? Sama mam kochającego męża a niejednokrotnie marudzę na to i owo. Ile muszą znieść kobiety, które nie mają tyle szczęścia co ja? Czas docenić to co się ma i cieszyć się dosłownie każdą chwilą. Takie myśli nachodziły mnie podczas czytania książki pani Anety.

Podobało mi się to jak książka została podzielona. Nie były to takie sobie zwykłe rozdziały, każdy z nich rozpoczynał się w okolicach urodzin małej Dagmary. Malwinę obserwowaliśmy przez kolejne kilka lat, jej zmagania z codziennością, postępy córki, a także jej osobiste sukcesy i porażki. Polubiłam bohaterkę i kibicowałam jej do samego końca. Pomimo tego, że cała fabuła była prosta to i tak byłam ciekawa jak autorka zakończy całą historię.I tu muszę przyczepić się do zakończenia, które popsuło mi trochę frajdę z czytania. Takie naiwne i przesłodzone opowiadania są dobre dla nastolatek, byłam zła na główną bohaterkę, dlaczego? Sprawdźcie sami.
Polecam, bo warto przeczytać i uświadomić sobie, jak wiele i niewiele potrzeba do szczęścia.

Dziękuję Wydawnictwu Novae Res za egzemplarz!

Moja ocena: 5/6

środa, 6 stycznia 2016

2. Remigiusz Mróz "Zaginięcie"



Kto dziś nie słyszał o słynnym Mrozie? Nie znam, bynajmniej w czytelniczym świecie moich znajomych, takiej osoby. Każda nowa jego książka otrzymuje mnóstwo świetnych opinii, a sam Remigiusz został okrzyknięty mianem najlepszego polskiego pisarza kryminałów prawniczych.
Sukces zagwarantowała mu pierwsza książka z cyklu o Joannie Chyłce, czyli sławna "Kasacja". Przyszedł czas, bym i ja przekonała się czym zachwyca się pół Polski i czy dołączę do tego grona. Obawiałam się, bo to co podoba się większości, nie zawsze podoba się mnie. Tak było chociażby z "Gwiazd naszych wina", ale do rzeczy. Nie czytałam Kasacji, ale w związku z współpracą z Wydawnictwem Czwarta Strona sięgnęłam po kolejny tom, czyli "Zaginięcie". Nie odczułam tego, że czytam serię od środka, ale dziś wiem jedno...nie odbiorę sobie przyjemności przeczytania pierwszej części.
Trzyletnia Nikola znika bez śladu z domku letniskowego swoich rodziców. Dziwna sprawa, tym bardziej, że alarm w domku został nienaruszony przez całą noc, a rodzice zgodnie twierdzą, że nie mają nic wspólnego ze zniknięciem małej. Nie ma żadnych śladów włamania, więc co się stało z dziewczynką? Angelika i Awit proszą o pomoc prawniczkę Joannę Chyłkę. Razem ze swoim podopiecznym, Kordianem Oryńskim, Chyłka podejmuje się sprawy. Na pierwszy rzut podejrzani zostają rodzice, nawet Chyłka nie kryje tego, że szczerze nie wierzy w niewinność swoich klientów.
Nikola przecież ot tak sobie nie mogła rozpłynąć się w powietrzu jak zgodnie twierdzą jej opiekunowie. Na światło dzienne zaczynają wychodzić niewygodne fakty, które raz obciążają Angelikę, raz Awita. Sprawa wydaje się być bardziej skomplikowana, niż sądzili prawnicy. Proces przyjmuje charakter poszlakowy a Chyłka i Zordon próbują za wszelką cenę dotrzeć do jakichkolwiek dowodów i do prawdy.

Pomysł na fabułę naprawdę świetny i to muszę przyznać autorowi. To własnie z tego powodu sięgnęłam po "Zaginięcie" i wpadłam po same uszy! Remigiusz Mróz potrafi przyciągnąć czytelnika, zainteresować opisem, rozkochać w treści i sprawić, że nie będzie mógł się doczekać kolejnej części. Książka, która na ponad 500 stron dosłownie pochłaniała się sama. Nie wiem kiedy ostatnio tak szybko przeczytałam tak pokaźną rozmiarowo książkę.
Stworzona przez Mroza Joanna Chyłka to wisienka na torcie w "Zaginięciu". Bezkompromisowa prawniczka wzbudziła we mnie ogrom pozytywnych emocji, a duet stworzony z Zordonem był najlepszym pomysłem w całej fabule. Joanna to mistrzyni ciętej riposty, kobieta odważna, twarda, stąpająca mocno po ziemi.Uwielbiałam czytać jej odzywki do Zordona, wywoływały u mnie zawsze lawinę śmiechu i poprawiały nastrój. Zordon także wzbudził moją sympatię czytelniczą, młody, dopiero uczący się od Chyłki sztuczek prawniczych, ale jakże bystry chłopak doskonale poradził sobie w podbramkowych sytuacjach. Zachowując zimną krew pokazał, że jest pojętnym uczniem i materiałem na dobrego prawnika. Już teraz wiem, dlaczego słynny duet Chyłka i Zordon pokochało tysiące czytelników. Ich po prostu nie dało się nie lubić!

Remigiusz Mróz u mnie zadebiutował "Zaginięciem", ale już dziś mogę Wam obiecać, że na blogu będzie jego nazwisko pojawiało się znacznie częściej. Rozumiem doskonale skąd się wzięły wszelkie zachwyty nad jego książkami. Mróz pisze rewelacyjnie! Wprowadził między parę prawników odrobię przyciągania, co dodało pikanterii książce. Pomysł na "Zaginięcie" wykorzystał w 100procentach poprzez wyrazistych bohaterów i akcję, która nie zwalniała nawet przez moment. Tam się naprawdę bez przerwy coś działo, proces, poszukiwanie prawdy, zaskakujące zwroty akcji, to wszystko co znajdziecie na kartach "Zaginięcia". Ci którzy jeszcze nie czytali niczego spod pióra Remigiusza ( a są tacy???) na pewno nie będą zawiedzeni. Proponuję jednak zacząć od "Kasacji", ja postaram się nadrobić zaległości.

Mróz to kolejny mistrz kryminału i nie muszę chyba nikomu polecać jego książek. Już po jednym tomie wiem, że podoba mi się styl pisania i nie odpuszczę kolejnych tomów. Czwarta Strona wkrótce "wypuści" na rynek trzecią część przygód Chyłki i już dziś mogę śmiało napisać, że biorę w ciemno. Remigiusz ma niewątpliwy talent literacki i chciało by się rzec: oby tak dalej panie Mrozie!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona!



Moja ocena: +5/6
 



wtorek, 5 stycznia 2016

1. Chris Carter "Krucyfiks"




Lubię mocne kryminały a sięgając po serię wydawnictwa Sonia Draga mam pewność, że otrzymam to czego chcę. Tym razem w moje ręce trafiła debiutancka powieść psychologa kryminalnego-
Chrisa Cartera. W związku z zawodem jaki wykonuje autor, można się domyślać, że w jego książce nie zabraknie odpowiedniego klimatu i elementów psychologii jakże ważnych przy ustalaniu kim jest potencjalny morderca. Zapraszam na recenzję o jednym z najmroczniejszych kryminałów jaki czytałam do tej pory.

W Los Angeles, w opuszczonej chacie w parku National Forest zostają znalezione zwłoki młodej kobiety. Jej ciało było okrutnie torturowane przed śmiercią, dłonie zostały przybite do pali a na karku został wycięty znak podwójnego krzyża- dokładnie taki sam jak przed laty zostawiał na cialach swoich ofiar seryjny morderca zwany Krucyfiksem. Problem w tym, że Krucyfiks został skazany i stracony. Kto próbuje bawić się w jego naśladowcę?
Robert Hunter od samego początku nie wierzył, że wtedy złapano prawdziwego mordercę. Coś mu się nie zgadzało a kolejne ofiary potwierdzają jego teorię. Kiedy w słuchawce po raz kolejny słyszy zniekształcony, metaliczny głos Krucyfiksa ma pewność, że gra rozpoczęła się znowu. Tym razem czas działa na niekorzyść i trzeba zrobić wszystko, żeby powstrzymać psychopatę przed kolejnymi zabójstwami.

"Krucyfiks" jest tak jak wspomniałam debiutancką powieścią Chrisa Cartera, ale nie jedyną. Ciężko mi było uwierzyć w to, że debiut może być aż tak udany. Po przeczytaniu nabrałam ogromnej ochoty na kolejne książki tego autora.
Carterowi udało się stworzyć naprawdę mocną, dojrzałą i dopracowaną książkę, która pod wieloma względami broni się sama. Fabuła jest mocno przemyślana, dynamiczna, nie odpuszcza w absolutnie żadnym momencie. Intryga godna podziwu, trudno się domyslić kto tak naprawdę stoi na wszystkimi brutalnymi morderstwami. Mnie gdzieś tam podczas czytania przemknęło w myśli, że może to ...ta osoba, ale zbita z tropu za kilka kartek stuknęłam się w głowę. Jak widać, czasem warto wierzyć intuicji. Cóż z tego, gdy motywów i tak bym się nie domyśliła. Plus dla autora za zaskoczenie!
Bohaterowie w "Krucyfiksie" są wyraziści i prawdziwi. Robert Hunter daje przykład człowieka odważnego i lubiącego swoją pracę.Nie był też przez Cartera wyidealizowany, pokazanie policjanta ze swoimi słabościami i wadami sprawiło, że czytelnik odebrał go jako postać realną.

Książka została podzielona na kilkadziesiąt krótkich rozdziałów, nawet nie zdążyłam się zorientować a już byłam w połowie książki. Nie ma też czasu na nudę, bo pełne drastycznych scen opisy morderstw sprawiają, że włosy jeżą się na głowie. Zapewniam, że atmosfera strachu jest utrzymana na bardzo wysokim poziomie, z czystym sumieniem ten kryminał mogłabym polecić męskiej części czytających. Nie polecam osobom o słabych nerwach, bo przy lekturze emocje są ogromne a działania tytułowego Krucyfiksa naprawdę brutalne.
Serdecznie polecam, dla mnie to bardzo dobry i najmocniejszy kryminał jaki czytałam.

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Sonia Draga!






Moja ocena: +5/6