wtorek, 4 grudnia 2018

Co tak pachnie? Yankee Velvet Woods | Seria Elevation

W tym roku po raz pierwszy spotykamy się z serią Elevation. To całkiem nowy wymiar świec Yankee Candle. Seria charakteryzuje się kwadratowymi słojami, złotymi pokrywkami, które mogą służyć także podstawka, oraz minimalistyczną etykietą. Jednym przypadły do gustu, inni wolą tradycyjne słoje. Ja osobiście byłam ich bardzo ciekawa, szczególnie wersji średniej, w której są aż trzy knoty!





Zapach Velvet Woods wzięłam w ciemno, po pozytywnych opiniach jakie znalazłam na grupach miłośników świec zapachowych. Czytałam, że jest elegancki, niejednoznaczny i moc ma bardzo przyzwoitą. Kiedy świeca trafiła w moje ręce już wiedziałam, że jestem "kupiona". Velvet Woods jest absolutnie przepiękny. Pachnie jak dobre perfumy, jest jednocześnie świeży i zmysłowy. Wyczuwam w nim aromat drewna, słodycz kwiatów i ciepło bursztynu. Jest zapachem wielowymiarowym i ponadczasowym. Myślę, że znajdzie wielu fanów. Mnie bardzo się spodobał, zarówno pod względem kompozycji zapachowej, jak i intensywności zapachu.

Moja świeca była w formacie średnim, bo taki też najbardziej mi się spodobał. Trzy knoty robią świetne wrażenie :-) Świeca dość długo dochodziła do ścianek, ale za każdym razem jej się to udawało. Nie mogę narzekać także na moc, w tym przypadku zapach Velvet Woods był bardzo dobrze wyczuwany. Paliłam tę świecę w dużym pokoju, a zapach "wyszedł" na korytarz i resztę domu. Nie można się przyczepić do braku mocnego aromatu podczas palenia :)



Mój słoik palił się około 6 razy. Ale to dlatego, że teraz, w okresie jesienno-zimowym jak już odpalę jakiś zapach w godzinach popołudniowych, to zwykle gaszę go dopiero około północy, gdy idę spać. średnia wersja Elevation pali się do 38 godzin, więc taki średniak starcza na kilka długich paleń. Jeśli macie ochotę na dłuższą przygodę z tą serią, to są także duże wersje :-)
Mam ochotę poznać inne zapachy tej serii. A Wy jesteście jej ciekawi? Podoba się Wam ten design?
Dajcie znać :)))


poniedziałek, 26 listopada 2018

Karolina Wilczyńska "Spełnione życzenia"




Kiedy wybierałam ten tytuł jako  książkę do czytania na teraz, sugerowałam się uroczą okładką i lekkim, niezobowiązującym opisem. Pomyślałam, że będzie to świetna odskocznia od cięższej tematyki, którą czytam zazwyczaj. Wiecie...takie babskie czytadło w tematyce bożonarodzeniowej.
Jestem tuż po tym, jak przeczytałam ostatnie zdanie tej książki. I muszę Wam napisać, jak bardzo się pomyliłam. "Spełnione życzenia" to jedna z najbardziej wzruszających, słodko-gorzkich historii, jakie ostatnio czytałam. To zlepek losów ludzkich, spisanych na kartach książki. Bez lukru, bez zbędnego słodzenia, po prostu lekcja życia.

Wielu bohaterów, wiele tragedii, zmartwień, szarej codzienności, ale też powodów do uśmiechu. Jedni walczą o przetrwanie, brakuje im pieniędzy na wymarzoną wigilię z bliskimi, inni mają dostatnie życie, ale brakuje im dziecka. Są dylematy, jak powiedzieć rodzicom o swojej homoseksualności, albo jak przekonać bliskich, że związek z umierającym chłopakiem ma sens. Jak zapewnić wnukom godne życie, jeśli samej nie ma się już siły na nic? Czy zdradzona żona wybaczy niewierność? Co musi się stać, by los się odmienił?
Ilu bohaterów, tyle smutnych historii i tyle życzeń do spełnienia. I gdzieś tam pośród nich mała dziewczyna przy centrum handlowym, skulona z zimna, również czeka na swój cud...

Miała to być książka na jeden wieczór, lekka, przyjemna, o której szybko zapomnę. Już po kilku pierwszych stronach wiedziałam, że Karolina Wilczyńska zafundowała czytelnikom dawkę porządnych emocji i wzruszeń. Zwykłe historie, codzienne problemy i bohaterowie z krwi i kości, to niewątpliwie największe atrybuty tej powieści. Akcja dzieje się w dzień wigilii, poznajemy po kolei losy każdej postaci z powieści Karoliny Wilczyńskiej. Ich rozterki, problemy, zmartwienia. Wydawać by się mogło, że wigilia i zbliżające się święta powinny nieść uśmiech i radość. Ale czy nie jest tak w życiu, że każdemu z nas czegoś brakuje? Wszyscy mamy skryte pragnienia, życzenia, które mamy nadzieję, że się spełnią. Czasem są to drobiazgi, jak nowy telefon, czy stylowy mebel. A niekiedy marzymy o czymś znacznie ważniejszym, żeby ktoś nam bliski był przy nas, żeby było co do garnka włożyć, żeby zdrowie nam dopisywało. I o tym właśnie jest ta książka. Autorka w niesamowicie prosty, ale chwytający za serce sposób przedstawiła ciche pragnienia zwykłych ludzi. Takich jak my. Pokazała, że każdy ma swoje problemy, niezależnie od tego kim jest i jaki status społeczny reprezentuje. Poprzez zgrabny rozwój akcji połączyła w pewnym momencie losy swoich bohaterów, powodując miliony emocji podczas czytania. Z zapartym tchem czytałam i byłam ciekawa, jak autorka pokieruje życiem swoich postaci. Niejednokrotnie oczy zachodziły mi łzami, ale uparcie brnęłam w to dalej...

 W pewnym momencie czytania miałam wrażenie, że "Spełnione życzenia" skończą się bardzo przygnębiająco. Z jednej strony nie pomyliłam się aż tak bardzo, ale z drugiej muszę przyznać, że takie końcówki najbardziej lubię. Zero słodzenia, a samo życie. Dużo łez wzruszenia, momenty smutku i nostalgii mieszały się z nadzieją, że będzie dobrze.
Dla jednych ta wigilia skończyła się tragicznie, po to, by dla kogoś innego zapaliło się światełko w tunelu. Niesamowita powieść. Pełna ciepła, dająca nadzieję i pociechę w trudnych chwilach. Pokrzepiająca, czasem trudna, ale  z ogromnym przesłaniem.
To była sama przyjemność!

Za egzemplarz bardzo dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona!





czwartek, 15 listopada 2018

Laila Shukri "Jestem żoną terrorysty"



Z twórczością tej autorki miałam przyjemność spotkać się podczas sagi perskiej. Czytałam te książki całkiem niedawno, bo chyba pod koniec wiosny. Pamiętam, że bardzo wciągnęłam się w opisywane przez Lailę historie kobiet, które dramatycznie się kończyły, pomimo zwykle bajkowego początku.
"Jestem żoną terrorysty" zaciekawia już tytułem i opisem.  To kolejna niesamowicie porywająca opowieść o losach kobiety, która pokochała obcokrajowca. To książka, która jest, według mnie, bardzo potrzeba w dzisiejszych czasach, gdzie wycieczki do egzotycznych krajów są na porządku dziennym. To także bardzo ważna lekcja dla współczesnych kobiet, bez względu na wiek, poglądy czy status społeczny. Bo przecież miłość nie wybiera, prawda? Ale za to jak oślepia!

Klaudia wpada w depresję z powodu utraty pracy. Stanowisko które obejmowała w korporacji było dla niej całym światem.Całkiem mu się podporządkowała, spędzała w pracy każdą wolną chwilę, nie zwracając uwagi nawet na to, że jej ówczesnemu narzeczonemu to bardzo przeszkadza. Efektem tego było rychłe rozstanie z partnerem i znów całkowite oddanie się pracy. Kiedy Klaudia traci swoją posadę nagle nie ma co zrobić ze swoim życiem. Postanawia wykorzystać swoje oszczędności i rezerwuje wycieczkę do wymarzonego Maroka. To ma być wyjazd jej życia, wyczekany, wyśniony, taki, który przyniesie ukojenie po stresujących chwilach. Klaudia wyjeżdża, lecz okazuje się, że wykupiona wycieczka nie do końca spełnia jej wymagania. Dziewczyna jest ciekawa świata i pragnie jak najwięcej zwiedzić. Z pomocą przychodzi jej polecony przez koleżankę Raszid- przystojny marokańczyk. To on poświęca swój czas i pokazuje Klaudii Maroko i Casablancę z jak najlepszej strony. Piękne krajobrazy, miejsca wprawiające w zachwyt i romantyczne spacery, to wszystko sprawia, że Klaudia niemal od razu zakochuje się w Raszidzie. On oczywiście obiecuje jej życie jakiego jeszcze nie znała, a ona połyka jego słowa i obietnice bez żadnego zastanowienia. Zakochana dziewczyna przyjmuje propozycje przyjazdu do Londynu i mniej więcej w tym miejscu bajka się kończy...a zaczyna koszmar.  Raszid nie spełnia żadnej obietnicy, wręcz przeciwnie, okazuje się, że jest terrorystą, bezwzględnym i zdolnym do wszystkiego. Dla Klaudii zacznie się przerażająca walka o swoje życie, o swoje bezpieczeństwo i o powrót do normalności.

Opisana historia przyprawia o ciarki na plecach. Nie do uwierzenia jest to, jak szybko można zmanipulować drugiego człowieka. Raszid okazał się perfekcyjnym kłamcą, obiecywał złote życie a doskonale wiedział, że spragniona miłości dziewczyna szybko zgodzi się na każdy jego warunek.
W książce "Jestem żoną terrorysty" Laila Shukri ukazuje jak naiwność młodej dziewczyny została brutalnie wykorzystana. Autorka ostrzega, aby nie ufać nieznajomym, szczególnie jeśli jest to osoba innego wyznania, pochodząca z innej kultury itp. Malownicze krajobrazy przysłoniły bohaterce zdolność logicznego myślenia. Klaudia sądziła, że wygrała los na loterii. I właśnie bardzo często tak jest, że jadąc na wakacje mamy jakieś swoje wyobrażenia o tym wyjeździe, marzymy o wielkich przygodach i miłosnych uniesieniach. Urlop jednak szybko mija, a wraz z nim wraca szara rzeczywistość. Klaudia zapłaciła bardzo wysoką cenę za swoją ufność.Czy było warto? Myślę, że odpowiecie sobie sami na to pytanie.

Książka napisana  przystępnym językiem, chociaż traktuje o bardzo poważnych sprawach. Pomimo to czytało mi się bardzo sprawnie, jest to historia do przeczytania w jeden, góra dwa wieczory. Przez pierwsze 100 stron miałam wrażenie, że czytam ciekawy romans, a nasi bohaterowie przeżywają właśnie piękną miłość w urokliwym Maroku. Niestety, potem napięcie tylko rosło a wraz z nim moja ciekawość, co dalej??? Czytałam i nawet nie wiem kiedy ją skończyłam. Lubię pióro pani Shukri, bo swoją prostotą potrafi trafić do czytelnika. Z pewnością jeszcze nie raz sięgnę po podobne historie, bo zapadają na długo w pamięć i dają ważną lekcję na przyszłość. Polecam :-)

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka!

środa, 7 listopada 2018

Co tak pachnie? Yankee Candle Luscoius Pumpkin Trifle

Tej jesieni zachciało mi się...dyni! Niewiarygodne, ponieważ tak naprawdę nie lubię zapachu dyni w świecach. Być może trafiałam na zapachy wytrawnej dyni i to mnie zniechęciło. Tym razem zamarzył mi się zapach słodki, "ciastowy", gdzie dynia jest tylko delikatnym tłem. Brałam w ciemno, pełna obaw, czy nie będzie to strzał w kolano. Ale na szczęście zapach mnie zachwycił i zostaje ze mną na całą jesień!



Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to kolor. Nie wiem czemu, ale kojarzy mi się z koglem-moglem, który jadałam jako mała dziewczynka!  Ciepła żółta barwa wosku idealnie współgra z jesiennymi dekoracjami, a urocza naklejka idealnie "podpowiada" jakiego zapachu możemy się spodziewać w środku. Producent opisuje zapach jako torcik waniliowy z dynią, cynamonem i maślanym kremem. Aż ślinka leci! Faktycznie niewiele tu wniosę od siebie, to to jest dokładnie taki zapach. Przede wszystkim jedzeniowy, słodki, aż ślinianki pracują na pełnych obrotach. Czuję w tej świecy dużo ciasta, biszkopt, krem maślany, trochę wanilii i dosłownie szczyptę cynamonu. Dynia daleko w tle, przez co Lusciuos Pumpkin Trifle jest zapachem deserowym, bez wytrawnego aromatu dyni. Nie martwicie się też cynamonem, jeśli nie jesteście jego fanami, to spokojnie, w tej kompozycji zapachowej jest on naprawdę tylko tłem, podbiciem dyni i dodaje tylko takiego "pieprzyku" zapachowi. Nie jest to nuta dominująca, mogę się pokusić o stwierdzenie, że prawie wcale nie jest wyczuwalny. Jeśli miałabym porównać ten zapach do innych świec, to na myśl przychodzi mi Chestnut Hill Pumpkin Wafles i Kringle Vanilla Cone. Myślę, że mają coś ze sobą wspólnego i jeżeli znacie i lubicie te zapachy, które wymieniłam, to śmiało sięgajcie do Luscoius Pumpkin Trifle.

Fajni jedzeniowych aromatów będą z niej zadowoleni :-)



Skoro już opisałam, że świeca wygląda fajnie i pachnie wyjątkowo apetycznie, to przyszedł czas na kilka słów o mocy i rozpalaniu. Pali się ładnie, równo, ale jak to w przypadku Yankee, muszę ją wspomagać illumą. W dwie godziny zaczyna dochodzić do ścianek i zaczyna tworzyć się basen. Jak basen jest już na całej powierzchni palonej świecy, to zaczyna ona być bardzo dobrze wyczuwalna w pomieszczeniu, w którym stoi. Mocą nie zabija, ale wiecie...w przypadku słodkości, to chyba nie zniosłabym gdyby była killerem. Czuć ją idealnie, w całym dużym pokoju, ale nie powoduje mdłości, migreny i chęci natychmiastowej ucieczki z mieszkania ;-)



Jestem zadowolona z jej posiadania, będę ją palić bardzo często, bo jest idealna na jesienne wieczory przy książce i dobrej herbacie. Z powodzeniem zastąpi ciastko, a może wręcz przeciwnie? Może po jej rozpaleniu nabierzecie ochoty na małą słodką przekąskę?

Dajcie znać, czy lubicie dyniowe aromaty? A może polecicie mi jeszcze coś, w tych klimatach?
Buziaki!

Za możliwość testowania dziękuję Grupie Zachodniej :-)

piątek, 2 listopada 2018

ChillBox | Edycja pazdziernik 2018

Kochani, kolejny raz chcę Wam przedstawić pudełeczko, które co miesiąc trafia w moje ręce i sprawia, że jesienne dni są bardziej przyjemne i relaksujące. Oto ChillBox, który umilał mi czas od połowy października.







A co konkretnie znalazłam w pudełku? Przedstawiam po kolei całą zawartość:


1.Dwufazowy peeling solny do ciała Quin.






Po raz pierwszy w życiu miałam okazję wypróbować peeling solny. Zazwyczaj były to produkty na bazie cukru. Muszę stwierdzić, że jestem bardzo, bardzo zaskoczona...na plus! Kosmetyk jest bardzo przyjemny w użyciu, trochę trzeba się pobawić z tym, aby warstwy się ładnie połączyły, ale reszta to już czysta radość stosowania. Scrub jest drobnoziarnisty, ale cudownie sobie radzi ze zdzieraniem martwego naskórka. W połączeniu z oleistą bazą pozostawia skórę aksamitnie gładką i miękką. Mam wrażenie, że nie potrzeba już stosować później żadnego balsamu do ciała. Wypróbowałam dwa razy na całe ciało, kilka razy na same dłonie i za każdym razem zachwycam się efektem. Muszę wspomnieć też o pięknym, perfumowanym zapachu peelingu.  Jestem tym produktem zachwycona!


2.Regenerujący balsam do ust Fresh&Natual


Balsamik do ust, to kolejne cudo tego boxa. Lubię wszelkie naturalne produkty, a jeśli występują one w produktach do pielęgnacji ust, to tym bardziej chętnie po nie sięgam. Jesienią i zimą takich rzeczy nigdy dość, staram się nie rozstawać ze smarowidełkami do warg, mam je w każdej kurtce, torebce i na stoliku nocnym.  Ten bardzo przyjemnie miętowo pachnie, nawilża i zmiękcza usta. Produkt godny polecenia :-)

3.Maseczka do twarzy Bania Agafii.



Nie po raz pierwszy mam do czynienia z produktami tej marki, tym razem trafiła mi się maseczka w formie jaką najbardziej lubię, czyli taką zwykłą kremową, do nałożenia pędzlem. Nie przepadam za bawieniem się maskami algowymi, a peel-off nie lubię chyba od zawsze. Na szczęście ta sprawiła mi mnóstwo przyjemności. Łatwo się nakłada, skóra po jej użyciu jest gładka, dobrze nawilżona i jasna. Maseczka dobrze odżywiła moją suchą skórę i z pewnością będę w tym sezonie często po nią sięgać.

4.Kokosowa maska do włosów Organic Shop



Nie testowałam jej jeszcze, ponieważ na półce prysznicowej mam dwa inne podobne produkty, które aktualnie używam. Natomiast nic się nie dzieje, że mam takich kosmetyków mały zapas. Używam ich ja, moja mama i moja córka, także trzy pokolenia kobiet raz dwa się rozprawią z nadmiarem odzywek i masek do włosów. Nie miałam nigdy produktów z Organic Shop, więc z przyjemnością sprawdzę jak mi się spodobają. Opakowanie póki co sprawia wrażenie bardzo fajnego kosmetyku.

5.Serum pod oczy Be Organic

Tutaj również za wiele nie opiszę o działaniu, ponieważ serum jest schowane głęboko w szafie i czeka na swoją kolej. Mam otwarte inne serum i krem pod oczy i czekam, aż tamte produkty mi się wykończą. Jestem zadowolona z tego, że takie rzeczy pojawiają się w pudełkach subskrybcyjnych, ponieważ ja bardzo stawiam na pielęgnację twarzy. Z każdego serum, kremu czy maseczki jestem bardzo zadowolona. Lubię wypróbowywać nowości, sprawdzać czy mi pasują i patrzeć jak moja skóra chłonie z nich cenne składniki.



6. Herbatka kwitnąca



Miałam już kiedyś z nią do czynienia i pamiętam, że bardzo mi smakowała. Tym razem miała z tego niezłą radochę moja córcia. Herbatka po zalaniu gorącą wodą utworzyła kwiat, w smaku była delikatna, pozbawiona cierpkości czy goryczki. Fajna alternatywa dla miłośników herbat. Lubię wszelkiego rodzaju napoje i przekąski dodawane do boxów, umilają czas i przy okazji poprawiają nastrój.

7. Pokrywka do zaparzania herbaty.




Jak wspominałam w poprzednim poście dotyczącym ChillBoxa, jego ekipa zawsze dba, by pudełko które trafia w nasze ręce było spójne. Jest kwitnąca herbatka, więc jest także silikonowa pokrywka do jej zaparzania. Super pomysł, mała rzecz a cieszy. Zimą sprawi, że Wasz gorący napój idealnie się zaparzy i szybko nie wystygnie, a latem żaden nieproszony owad nie wpadnie Wam do soczku (czy drinka).

8.Baton Feel Fit Energy 


 
Był pyszny, hi hi...musicie uwierzyć na słowo. Nawet zdjęcia nie mamy, bo zjadłyśmy z córcią zaraz po otworzeniu pudełka. Fajny, mało słodki, pożywny, idealny jako przekąska do plecaka czy torebki. Będę się za nim rozglądać w sklepach :-)

Oczywiście stałym i głównym elementem Chillboxowego pudełka jest książka, tym razem wybrałam sobie kryminał, który zapowiada się bardzo ciekawie:
James Oswald "Z przyczyn naturalnych"


Jak Wam się podoba zawartość? Skusicie się na tą, lub kolejną edycję? Ja z niecierpliwością czekam na pudełko listopadowe, a jeszcze bardziej na grudniowe!

Więcej o ChillBoxie pisałam w pierwszym poście na ten temat, TUTAJ

ChillBoxa możecie zamówić TU

Do następnego!

wtorek, 23 października 2018

Co tak pachnie? Yankee Candle Raidrops

Jesień rozpieszczała nas piękną pogodą, wysokimi temperaturami i całą gamą swoich barw. Jednak wiadomo, że prędzej czy późnej przyjdzie czas słoty, kaloszy, parasoli i pogody, która nastraja tylko do spędzania czasu w domu. Mam dziś dla Was propozycje zapachu...deszczu! Firma Yankee Candle wypuściła w tym roku zapach o uroczej nazwie "Raindrops", co oznacza krople deszczu. Limitowana świeca była dostępna w Polsce już od wiosny. Ja mam okazję cieszyć się nią dopiero od niedawna, ale mogę ją z całego serca Wam polecić.


Jesteście ciekawi jak mogą pachnieć krople deszczu zamknięte w słoiku? Na pewno świeżo, lekko, czysto. Zapach jest bardzo "przejrzysty", nienachalny, ma w sobie nuty cytrusów, delikatnych kwiatów i świeżego powietrza. Wyczuwam nuty wodne, które ogólnie w świecach średnio lubię, ale w tej konkretnej kompozycji nadają całości wyjątkowego charakteru. Raindrops jest niczym dziewczęce perfumy, lekkie, subtelne, świeże, absolutnie nie męczące czy przyprawiające o ból głowy.Dla mnie jest to zapach, który powinien spodobać się większości. Jeśli tylko lubicie zapachy zbliżone do natury,gdzie wyraźnie wyczuwalne są nuty wody, powietrza, kwiatów, owoców, to jest to zdecydowanie zapach wart Waszej uwagi. Ja jestem bardzo pozytywnie nim zaskoczona.



Piękny zapach to nie wszystko, warto zwrócić uwagę,że ta świeca stanowi ozdobę sama w sobie. Etykieta jest magiczna, jak ja uwielbiam takie klimaty! Wszystko ze sobą idealnie współgra, kolor wosku przypominający morze, albo ocean, śliczna naklejka i naprawdę udany zapach. Uważam,że  Raindrops absolutnie nie powinien zostać niezauważony. Jest to zapach limitowany, także jeśli przekonałam Was do zakupu, to pospieszcie się, bo może szybko zniknąć.



Na koniec dodam,że mój egzemplarz pali się bez żadnych problemów, czuć go bardzo fajnie w moim salonie. Nie jest ani duszący, ani mało wyczuwalny. Pod każdym względem mi bardzo odpowiada.

Za egzemplarz bardzo dziękuję  Grupie Zachodniej!

środa, 3 października 2018

Magdalena Majcher "W cieniu tamtych dni"




Są takie książki, które zostawiam sobie na półce, których pod żadnym pozorem nie wydam, nie pożyczę, one muszą być moje. Są takie książki, które zostają na półce regału, bo zostają także w mojej pamięci i sercu. Wbijają się w głowę i nijak nie chcą z niej wyjść. Sprawiają, że kolejna czytana książka już tak nie smakuje. Ech...nie wiem co Wam napisać. "W cieniu tamtych dni"  skończyłam już kawałek temu, a emocje jakie we mnie siedzą są tak trudne do opisania, że nawet nie wiem od czego zacząć.

Odkąd pamiętam stroniłam od książek z wojną w tle. Zawsze mówiłam: "to nie moje klimaty". Guzik prawda. Nie czytałam, to nie wiedziałam co tracę. Teraz wiem, że nie warto do niczego się uprzedzać. Kiedy Magda napisała tę książkę również nie byłam przekonana, że mi się ta powieść spodoba. Ale wiem, że ma dziewczyna mega talent, każda jej książka jest lepsza od poprzedniej, więc pomyślałam, że spróbuję. Teraz wiem, że to była jedna z najlepszych czytelniczych decyzji, jakie podjęłam podczas tych kilku lat blogowania.

Mikołaj nigdy nie miał pełnej rodziny, nieznany ojciec, matka która zostawiła go na wychowanie babci, a sama prysnęła za granicę. Babcia Emilia stała się dla niego prawdziwą ostoją i jedyną bliską osobą. Pewnego dnia, podczas sprzątania strychu babci, Mikołaj znajduje tajemniczą szkatułkę, którą wypełniają stare listy. Kim był tajemniczy Krzysztof, do którego wysyłane były owe listy? Jaką tajemnicę skrywa jego ukochana babcia? Czy rodzinne relacje da się naprawić?
Tajemnicza przeszłość, powstanie warszawskie w tle i wielka, wielka miłość!

Obok tej książki nie da się przejść obojętnie. Nie da się usiąść, poczytać trochę i rzucić ją w kąt. To historia, która wciąga czytelnika od pierwszej strony, przenosi w nieznany świat okupowanej Warszawy i czasów, w których było ciężko żyć. Kiedy każdy dzień stał pod znakiem zapytania, a strach wypełniał każdą parę oczu. To opowieść o ogromnej odwadze, poświęceniu, miłości o chęci życia. Mogę śmiało tu napisać, że to powinna być obowiązkowa lektura każdego Polaka!
Zaczęłam czytać i nie umiałam przestać. Dosłownie wpadłam w wir wydarzeń bohaterów Magdy Majcher i nie chciałam wcale z niego wychodzić. Książkę przeczytałam na dwa razy. Dwa podejścia i skończyłam. To się ostatnio nie zdarza, uwierzcie mi. Czytam kilkanaście, kilkadziesiąt stron i tyle. Czasem jedną książkę męczę dwa tygodnie. Ale nie tym razem.

Dawno nie czułam tylu emocji podczas czytania, takiego wzruszenia, podziwu, zjednoczenia z bohaterami. Mogę śmiało napisać, że to najlepsza książka Magdaleny Majcher, jaką czytałam. Dojrzała, wielowątkowa z kapitalnym zakończeniem. No...rozwaliło mnie na łopatki. siedziałam i ryczałam jak głupia. No ale żeby tak skończyć? Zostawić czytelnika z rozdartym sercem? Ech...
Bardzo Wam polecam, jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości, to koniecznie się ich pozbądźcie. Kupujcie i czytajcie. Warto!


W życiu jest czas na szał, zmysłowość i uniesienia, ale potem przychodzą lata stateczności, spokoju, szacunku do drugiego człowieka. Żaden z tych okresów nie jest lepszy ani gorszy są po prostu inne.
                                                                                                       M.Majcher "W cieniu tamtych dni" 

Dziękuję za egzemplarz Magdalenie Majcher, oraz Wydawnictwu Pascal!

Moja ocena: 6/6

Co tak pachnie? Sun-Kissed Thistle Yankee Candle

Lato za nami, a ja dziś przychodzę do Was z zapachem, który umilał mi ostatnie ciepłe dni. Mowa oczywiście o Sun-Kissed Thistle Yankee Candle.


Energetyzujący kolor wosku, oraz trochę tajemnicza nazwa i śliczna etykieta od razu zwróciły moją uwagę. Sama nie bardzo wiedziałam, czego spodziewać się po tym zapachu. Kiedy przyszła paczka z moim zamówieniem, pierwszą świecą, którą powąchałam była właśnie ona. Już wtedy wiedziałam, że to był doskonały wybór, zapach był kwintesencją końcówki lata i początków złotej jesieni.



Dla mnie jest to zapach głównie owocowy.Na pierwszy plan wynurzają się aromaty jabłek, brzoskwiń (???), może gruszek? Na pewno czuję też cytrusy. Całość absolutnie nie jest kwaśna, ani zbyt słodka, ona jest fajnie przełamana jakąś perfumowaną nutą. Zapach jest bardzo kobiecy, ale podoba się mężczyznom! Mój mąż był nią bardzo zainteresowany, co mu się naprawdę rzadko zdarza. Czytałam opinie koleżanek, że ich mężowie także chwalili Sun-Kissed. Także działa na płeć przeciwną :-)



No to tyle o zachwytach. Teraz z bólem serca muszę przyznać, że jedyną i największą jej wadą jest to, że nie czuć jej w paleniu. Szkoda, wielka szkoda, bo zapach jest przepiękny, stworzony na sierpniowe wieczory i wrześniowe popołudnia. Idealny zapach na końcówkę ciepłych dni, a tu takie rozczarowanie. Zapach Sun-Kissed był tak delikatny, że prawie niewyczuwalny w dużych pomieszczeniach. A wiecie, że je lubię takie zapachowe tła, więc skoro dla mnie była za słaba, to już chyba serio trafiłam na jakiś słaby egzemplarz. Świecę wyniosłam do pokoju dzieci i tam była trochę lepiej, no ale i metraż malutki (12 m2).  Paliła się bez żadnego problemu, ładnie dochodziła do ścianek, no ale cóż...raczej nie wrócę do niej, a szkoda. Natomiast jeżeli macie takie małe pomieszczenia (sypialnia?) i nie zależy Wam na mocy zapachu, to wypróbujcie ten zapach, bo sam w sobie jest cudowny.
Do następnego razu! Buziaki :-))))

piątek, 21 września 2018

ChillBox - czyli pudełko pełne relaxu :-) Wrzesień

Kochani, dziś po raz pierwszy na kartach tego bloga pokażę Wam pudełko subskrypcyjne, czyli tzw. box. Nie bez powodu będę Was dziś zachęcać do zerknięcia sobie na ofertę ChillBoxa. Box ten bowiem w każdym pudełku zawiera książkę! Muszę się Wam przyznać, że to właśnie owa książka sprawiła, że zamówiłam swoje pierwsze pudełko (w czerwcu???). Nie martwcie się, że zaczynam tu na bloga wprowadzać elementy kosmetyczne, pudełko ChillBox pojawia się raz w miesiącu i za każdym razem dodawana jest właśnie jakaś ciekawa książka, ale o tym za chwilę.


Lubicie niespodzianki? Kto ich nie lubi, prawda? Jeśli dodatkowo są to trafione w gust niespodzianki, to tym bardziej się na nie czeka. Ja tak czekam co miesiąc na ChillBoxa. Uwielbiam to oczekiwanie na kuriera i moment niepewności, co też znajdę w środku pudełka.
Chillbox z założenia ma być pudełkiem "dla relaksu", stąd też opcja książki, gadżetu oraz drobnej przekąski. Do tego zawsze jest dodawany jakiś kosmetyk (albo dwa, albo trzy :D ), wszystko po to, by wprawić nas w prawdziwy błogostan. Jest więc takim pudełkiem dobroci, jak ja to mówię. Każdy znajdzie coś dla siebie. Co najważniejsze, każdy box jest świetnie przemyślany, a produkty w nim zawarte nie są absolutnie dobierane przypadkowo. Wrześniowe wydanie, które Wam zaprezentuje było pod hasłem powrotu do aktywności. Dlatego w środku znalazłam m.in. skakankę z licznikiem, herbatkę Fitness, oraz żel pod prysznic i antyperspirant. Widzicie jak wszystko pięknie się za sobą łączy?  W trakcie ćwiczeń ( i nie tylko) obowiązkowe jest zabezpieczenie się przed przykrym zapachem potu. Po wysiłku fizycznym potrzebny będzie prysznic, który umilimy sobie pachnącym żelem, a cały organizm nawodnimy ziołową herbatką. Zestaw idealny :-)

Oczywiście na Facebooku i Instagramie ChillBoxa dodawane są podpowiedzi, i można się zorientować jaki charakter będzie miało kolejne pudełko. Są też podpowiedzi co do produktów kosmetycznych, które znajdziemy w środku. Nie jest więc to pudełko kupowane, tak całkiem w ciemno :-)


Do rzeczy. Zerknijcie sami, co znalazłam w edycji wrześniowej:



1. Herbatka Dary Natury Fitnes.


Ekologiczna herbatka pochodzenia podlaskiego, w składzie ma m.in. owoc róży, liść jeżyny, mięty, koper włoski. Bardzo orzeźwiająca, fajna, lekko ziołowa. Każda torebka herbaty jest osobno zapakowana, co bardzo cenię.  Lubię tego typu dodatki w boxach, uwielbiam wszelkiego rodzaju herbaty, więc dla mnie strzał w dziesiątkę. Przyjemna w smaku, ekologiczna, czego chcieć więcej?


2.VisPlantis Żel pod prysznic.
Żel z dodatkiem olejku kameliowego, oraz ekstraktu z wiśni. Duża pojemność 400 ml, świetny sposób otwierania, bardzo miły zapach. Póki co mam duży zapas żeli, więc oceniam produkt tylko na sucho, ale żel zawsze się przyda i tego nigdy za wiele.  Tej marki nie miałam jeszcze nigdy u siebie, także wypróbuję z przyjemnością.



3. Basic Lab Antyperspirant w kulce

Tego również nigdy dość, przyda się mnie albo córce. Nowa marka, również z chęcią użyję i sprawdzę jak na mnie działa. Pachnie świeżo, wygląda ładnie, dla mnie trafiony produkt.


4. IDunn Cosmetics Złoty krem do ciała.
Opakowanie 40g, produkt w sam raz na wypróbowanie i sprawdzenie, czy się pokocha, czy nie. Użyłam raz i przyznam się, że wywołał efekt "wow". Po pierwsze ma konsystencję musu, gładko i bezproblemowo rozprowadza się na skórze. niesamowicie lekki musik!
Po drugie zawiera drobinki złota, ale na tyle delikatne, że skóra nabiera zdrowego połysku, a nie chamsko świeci się jakby posypana brokatem. Po trzecie pozostawia subtelny film na skórze, idealny na wieczorne wyjścia lub na lato, nałożony na ramiona i dekolt będzie świetnie podkreślał wakacyjną opaleniznę. Jestem na TAK!



5. Purederm - Koreańska maseczka peel-off z ogórkiem

Lubię maseczki, ale nie te peel-off, więc produkt powędruje najprawdopodobniej do mojej Mamy. Czekam na jakąś maseczkę w płachcie, lub po prostu w kremie. W dodatku ta jest ogórkowa, a ja nie lubię zapachu ogórka w kosmetykach. Mama będzie zadowolona :-D


6. Skakanka z licznikiem.
Produkt, który miał wywołać wspomnienia z dzieciństwa i zachęcić do wrześniowej aktywności fizycznej. Pogoda iście letnie, więc myślę, że rzecz jak najbardziej trafiona. U mnie z pewnością najbardziej będzie jej używać córka, która kiedyś mi wspominała, że chciałaby taką skakankę. Nie twierdzę że i ja czasem sobie nie poskakam :-)



7. Scrub do twarzy Beauty Jar

Peeling do twarzy z wiórkami kokosa, 120 g. Pachnie pięknie, wygląda zachęcająco, ale działa bardzo delikatnie. Wg mnie jest to scrub dla osób o bardzo wrażliwej skórze, lub dla tych, którzy poszukują takiego codziennego złuszczacza.  Dodatek cukru pudru i płatków kokosowych daje bardzo przyjemny w stosowaniu kosmetyk. Skóra jest miękka, gładka i wygląda na zadbaną. Nie jest to jednak peeling, który bardzo złuszczy nam martwe komórki naskórka. Do codziennego stosowania  jest idealny. Polubimy się :-)



8. Gwiazda pudełka, czyli książka!!!
Mój wybór padł tym razem na lekturę z działu: przygodowa. Macie bowiem możliwość wyboru książki z działu literatury, jaki Wam najbardziej odpowiada. Ja zazwyczaj brałam kryminał, ale opis wrześniowego kryminału mnie nie przekonał i wybrałam przygodową. Trafił mi się bardzo wdzięczny tytuł "Mieć wszystko" M.Haran. Jestem ciekawa, czy mnie wciągnie, opis wydaje się bardzo ciekawy.


 Podlinkuję Wam  stronę gdzie możecie dokonać zamówienia i cieszyć się np październikowym pudełkiem :-)
Do wyboru są opcje o różnej wielkości i różnej cenie :-)



 Tu zamówisz swojego ChillBoxa :-)

Zachęceni? Znacie te boxy? Dajcie znać w komentarzach. Buziaki :-)

poniedziałek, 10 września 2018

Magdalena Stachula "W pułapce"




To moje drugie spotkanie z twórczością Magdy Stachuli. Chociaż „Idealną” czytałam już spory kawałek temu, to nadal pamiętam emocje jakie towarzyszyły mi podczas czytania. Egzemplarz tej książki nadal stoi na mojej półce, a to oznacza, że była ona wyjątkowo dobra. Tym razem również nabrałam dużej ochoty na thriller w wykonaniu Stachuli,  jakie wrażenia na mnie wywarła jej nowa książka? Zapraszam do poczytania.

Klara budzi się na klatce schodowej. Nie pamięta niczego z poprzedniego wieczoru, nie wie skąd wzięła się na schodach we własnym bloku, co robiła wczoraj, ani z kim przebywała. Czarna dziura. Kiedy dostaje się do mieszkania z przerażeniem odkrywa, że dziś jest wtorek, a więc nie tylko nie pamięta nic z sobotniej nocy, ale także zupełnie z jej pamięci uciekła niedziela i poniedziałek.  Zszokowana próbuje ustalić co się stało, ale jedyne czego się dowiaduje od koleżanek, to fakt, że w sobotę w nocy opuściła imprezę z pewnym mężczyzną, wsiadła z nim do taksówki i…tyle. Klara jest w ogromnym stresie, boi się, że ktoś ją wykorzystał a ona tego nawet nie pamięta. Na domiar złego Klara odnajduje informacje, że kiedyś podoba sytuacja przydarzyła się innej dziewczynie. Klara postanawia ją odnaleźć i dowiedzieć się co stało się im obu i czy za tym wszystkim stoi jedna osoba, czy to zwykły przypadek?

Wciąga, wciąga, wciąga. Już od pierwszej strony, od pierwszego rozdziału. Nie da się odłożyć spokojnie tej książki i iść do swoich obowiązków. Ona wbija się w mózg czytelnika i nie pozwala o sobie zapomnieć. Świetna historia. Brawo dla autorki za trzymający w napięciu psychologiczny thriller, który czytałam z wypiekami na twarzy. Brawo za trzyosobową narrację, która potęguje uczucie napięcia i wywołuje skrajne emocje. Czytało się rewelacyjnie, szybko, z ciekawością i milionem własnych rozwiązań zagadki. Kto i dlaczego chce skrzywdzić bohaterki? Kim jest sprawca, i dlaczego to robi?  Tysiąc pytań zadawałam sobie podczas czytania. Im bliżej byłam rozwiązania sprawy, tym więcej hipotez kłębiło się w mojej głowie, a emocje sięgały zenitu. Na takie książki czekam, takie thrillery z przyjemnością polecam i po takie najchętniej sięgam. Jest tylko jedna wada „W pułapce”, po jej przeczytaniu miałam problem, by wczuć się w kolejną historię.  Magdalena Stachula sprawiła, że bohaterowie jej książki na długo pozostali  w mojej pamięci, a po skończeniu miałam czytelniczeg  Bardzo się cieszę, że miałam możliwość przeczytania „W pułapce” i z niecierpliwością czekam na kolejne książki  pani Stachuli.
o kaca. Lubię to uczucie, lubię gdy z wielką przyjemnością czytam książkę polskiej autorki i okazuje się, że jest ona godna polecenia.

Moja ocena: 6/6

Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak!