środa, 22 listopada 2017

Max Czornyj "Grzech"







Uwielbiam książki z działu kryminał/thriller. Przeczytałam ich już całkiem sporo, i chyba ciężko mnie zaskoczyć dobrym pomysłem w tym gatunku literackim. Dość sceptycznie podchodzę do nowości i debiutów, ale tym razem egzemplarz który otrzymałam przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Napiszę Wam jedno: petarda!


W Lublinie dochodzi do tajemniczych zaginięć kobiet. Jedną z nich jest Marta Wolska, żona Roberta. W skrzynce na listy znajduje się tajemnicza wiadomość i właściwie na tym trop się kończy. Podobnie dzieje się u rodzin pozostałych zaginionych. Tymczasem w mieście w dziwnych okolicznościach zostają znalezione ciała młodych kobiet, są bardzo zmasakrowane, co wskazuje na zbrodnie psychopatycznego mordercy. Zaginięciami oraz szukaniem winnego zajmuje się miejscowa policja. Komisarz Eryk Deryło prowadzi dochodzenie, ścigając się zarówno ze zwyrodnialcem, jak i z czasem. Kto wygra ten wyścig?

Nie chcę spamować, dlatego opis jest taki skromny. Nie da się szczegółowo opisać kryminału bez niepotrzebnego zdradzania elementów fabuły. Dla wielbicieli gatunku to na pewno wystarczy, by byli mocno zachęceni do przeczytania. A jest zdecydowanie warto! Max Czornyj stworzył niesamowicie wciągającą historię, która zaciekawiła mnie już od pierwszych stron.
Przede wszystkim "Grzech" jest świetnie napisany. To typowy dreszczowiec w dosłownym słowa tego znaczeniu. Wywołał u mnie ciarki na plecach i strach niemal przy każdej czytanej stronie. Dosadne, brutalne opisy morderstw i tortur, jakie były stosowane u ofiar, sprawiły, że autentycznie bałam się zasnąć wieczorem. Nie jest to książka dla wrażliwców, zdecydowanie. Ja kocham takie emocje podczas lektury. Tysiąc myśli na minutę, rozważania kto zabija, kto porywa, kto kłamie a kto mówi prawdę. To są moje klimaty, i bardzo się cieszę, że spędziłam chwile z debiutem pana Maxa.

Książkę czyta się wyjątkowo szybko, nie ma tu mowy o nudzie, czy zbędnych opisach. Akcja ciągle zaskakuje, bohaterowie nie są jednobarwni, a zagadka ciągle pozostaje nierozwiązana. Byłam pod ciągłym wrażeniem, że autor tak zwinnie manipuluje czytelnikiem i do samego końca nie pozwala zwolnić jego myślom. Jestem przekonana, że "Grzech" wybije się bardzo wysoko wśród literatury tego gatunku. Ostatni raz podobne emocje przeżywałam czytając "Behawiorystę" R. Mroza i dla mnie Max Czornyj jest idealnym pisarzem, który bez trudu odnajdzie swoich zwolenników. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że "Grzech" jest napisany na tak wysokim poziomie, jak właśnie książki Remigiusza Mroza.

Z ogromną przyjemnością sięgnę po kontynuację "Grzechu", która ukaże się na początku 2018 roku w wydawnictwie Filia. Jestem ciekawa czym tym razem autor zaskoczy swoich czytelników. Mam tylko nadzieję, że tym razem nie zostawi takiego zakończenia, bo podczas czytania "Grzechu" dwa razy wracałam do ostatnich rozdziałów, by upewnić się, czy aby na pewno wszystko dobrze zrozumiałam...?
Serdecznie polecam, rewelacyjna książka, oby więcej takich!

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Filia oraz Autorowi.

niedziela, 5 listopada 2017

Co tak pachnie? Goose Creek - French Autumn

Jesień rozgościła się u nas na całego, przynosząc na przemian raz zimne i deszczowe, raz ciepłe i słoneczne dni. W te drugie najbardziej lubię rozpalić w kominku wosk, który nastraja mnie optymistycznie i dodaje energii. Mowa o French Autumn, znanej marki Goose Creek.


Zacznę od wyglądu. Tutaj muszę się Wam przyznać, że sama nigdy bym po ten zapach nie sięgnęła. Nie zwróciłam żadnej uwagi na naklejkę, i nadal uważam, że jest nieco odpychająca. Nijak nie pasuje mi ten obrazek, do naprawdę pięknego zapachu, jaki kryje się w środku. Przed testowaniem byłam skłonna uwierzyć, że French Autumn będzie mdły i ponury, jak widać nie warto oceniać czegoś po opakowaniu.
Dzięki namowom Julity ze sklepu Pachnąca Wanna wosk mam u siebie i jestem w nim zakochana! Piękny, głęboki fioletowy kolor wosku wygląda cudnie w kominku zapachowym a jego zapach przypomina mi o ciepłych dniach lata i wczesnej jesieni. Musicie go wypróbować!

Producent pisze o tej kompozycji zapachowej tak: "Tej jesieni koniecznie odwiedź Paryż, wystarczy że zapalisz świecę by poczuć magiczna atmosferę przesyconą zapachami figowych liści, śliwek, mandarynek uzupełnionych bukietem kwiatów pomarańczy, dzikich malin i storczyków. Cudowne wykończenie kompozycji zapewnia kremowe, ciepłe drewno sandałowe."

Według mojego nosa, jest to opis zgodny z rzeczywistością. Na pierwszym "planie" wyraźnie czuć w nim owoce, takie kwaśne, świeże i soczyste. Wyobraźcie sobie garść słodkich mandarynek, kwaśnych śliwek i malin prosto z krzaka. Jecie je w słoneczny wrześniowy dzień, pośród pierwszych spadających liści i delikatnego jesiennego wiatru. Czujecie ten klimat? Ja za każdym razem, gdy odpalam French Autumn, tak właśnie się czuję :-)

Teraz, kiedy mamy listopad i aura nas nie rozpieszcza, warto od czasu do czasu poprawić sobie humor takim mocno owocowym zapachem. Ale nie myślcie, że French Autumn to odpowiednik Fruit Salad Yankee Candle, tutaj zapach ma coś z elegancji, otula kremowym tłem i wprowadza w typowo jesienny (ale nie depresyjny!) nastrój.
Moc bardzo dobra, pół kostki wystarczyło mi na dwa palenia po 2 godziny.
Wosk możecie kupić tu:
https://www.pachnacawanna.pl/pl/p/Wosk-zapachowy-FRENCH-AUTUMN-Goose-Creek-Candle/1569
Jeśli jesteście z Warszawy, koniecznie odwiedźcie Julitę stacjonarnie przy ulicy Orzyckiej 6.

Za możliwość testowania serdecznie dziękuję Julicie z Pachnącej Wanny!