piątek, 27 grudnia 2019

Co tak pachnie? WoodWick Rosewood | Recenzja

Dziś przedstawię Wam na blogu świecę marki WoodWick. Jest to marka, którą znam już jakiś czas, ale tego formatu świecy, ani tego zapachu nigdy wcześniej nie miałam okazji palić.
WoodWick charakteryzuje się przede wszystkim specyficznym, drewnianym knotem oraz woskiem, który jest mieszanką soi i parafiny. Jeśli lubicie odgłos trzaskającego drewna, chcecie wprowadzić nastrój w mieszkaniu i nie przeszkadza Wam dźwięk palącego się knota, to ja mogę śmiało Wam tę markę polecić.





Muszę jednak wspomnieć, że do tej pory świece WoodWick'a miałam w formie klasycznego słoja. Tym razem jednak przyszła do mnie taka oto świeca, w przepięknym podłużnym opakowaniu, tzw. "łódka". Miałam lekkie obawy, że może mieć problem z rozpalaniem, ale okazały się zupełnie niesłuszne.




Zacznę od tego, że zapach Rosewood zaliczę do jednego z najbardziej kobiecych, jakie miałam. Elegancki, pudrowy, kwiatowy, nie męczący, a jednocześnie bardzo dobrze wyczuwalny w pomieszczeniu. Chociaż w nutach zapachowych występują owoce, tj. śliwki czy mandarynki, to mój nos zdecydowanie najbardziej wyczuwa tu różę oraz bardzo kremowe, kobiece tło, które zapewne tworzy drzewo cedrowe, piżmo i bursztyn. Możecie sobie więc wyobrazić jak niesamowicie harmonijny i doskonale wyważony jest ten zapach. Nie jestem zwolenniczką zapachu czystej róży, bo jest dla mnie zbyt dusząca, ale w Rosewood jest ona złagodzona i nie powoduje uczucia znużenia tym zapachem.




 Rosewood okazał się bardzo trafionym zapachem, pasuje na właściwie każdą porę oku i okazję, chociaż zdaję sobie sprawę, że dla przeciwników kwiatowych zapachów, może on być nużący i zbyt intensywny. Na moc naprawdę nie można narzekać, palącą się świecę było czuć nie tylko w pomieszczeniu, gdzie stała, ale także w całym korytarzu, a nawet na klatce schodowej! Jestem pod wrażeniem też tego, jak pięknie wypalała się ta forma świeczki. "Łódka" okazała się być ideałem w paleniu. Wosk błyskawicznie się roztapiał,nie tworząc tunelu, knot nie kopcił, świeca pięknie wyglądała i tworzyła niesamowity nastrój. Jestem zakochana!
Warto wypróbować nie tylko sam zapach Rosewood, ale także właśnie taką nieco inną formę świecy. Stanowi ona prawdziwy element dekoracyjny, no i tworzy mega klimat :-)))

środa, 2 października 2019

Co tak pachnie? Yankee Candle Ciderhouse | Recenzja

                  Yankee Candle CIDERHOUSE

 Nuty górne: jabłko Fuji, złocisty miód

Nuty środkowe: pałeczka cynamonu, goździk, gałka muszkatołowa
Nuty dolne: drzewo sandałowe, ziarna tonka, ziarna wanilii





Czy wiecie jaki jest najbardziej charakterystyczny zapach kojarzący się z jesienią? Jabłko z cynamonem! Nie tylko dla mnie, ale także dla moich znajomych to właśnie jabłko z przyprawami kojarzy się najbardziej z jesiennymi aromatami.


Zamarzył mi się teraz właśnie taki zapach,ciepły, kojarzący się z przytulnym domem i pachnącą szarlotką dopiero co wyjętą z piekarnika. Ciderhouse nie jest do końca takim typowym klasykiem, ale uwierzcie mi na słowo, to niesamowicie apetyczny zapach.



Kiedy otworzyłam karton ze świecą, nie do końca wiedziałam czego mam się spodziewać. Chciałam aby w tym zapachu pierwszy plan grało jabłko, a dopiero gdzieś w tle wyczuwalne były przyprawy. Nie chciałam aby cynamon był bardzo nachalny,ponieważ jak wiadomo nie każdy jest jego miłośnikiem. Moi domownicy wolą mniej przypraw, a więcej słodkości w świecach.
Od pierwszego powąchania wiedziałam, że to jest to czego szukałam, a nawet więcej. W Ciderhouse nie tylko czuję jesienne jabłko, ale także wiśnie. Dla mnie jest to zapach kompotu jabłkowo-wiśniowego z odrobiną rozgrzewających przypraw. Szczypta cynamonu, imbiru i goździków stanowi jedynie tło. Zdecydowanie na pierwszy plan wysuwają się tu czerwone soczyste jabłka i delikatna słodycz wiśni. Moje dzieci stwierdziły, że identycznie pachnie Tymbark jabłko-wiśnia. Czyli coś w tym jest ;-)


Całość jest słodka, ale raczej jest to słodycz dojrzałych owoców, niż typowego cukru. Moc świetna. Świeca już w kilka minut po rozpaleniu dawała o sobie znak, a po trzech godzinach intensywnie wypełniła cały pokój. Z Illumą bezproblemowo osiągnęła basen w dwie godziny.
Jestem zachwycona, podoba mi się nie tylko zapach, ale także wygląd świecy. Wygląda świetnie na tle jesiennych dekoracji i z przyjemnością będę sobie umilać popołdnia i wieczory jej zapachem. Polecam, bo to jeden z najładniejszych zapachów na tę porę roku, jakie znam!

Za egzemplarz dziękuję Grupie Zachodniej!

środa, 21 sierpnia 2019

Co tak pachnie? Yankee Candle Strawberry Lemon Ice

Tak, wiem...dawno mnie tu nie było. Ale uwierzcie, że chciałam. Jednak życie naszykowało dla mnie takie zmiany, jakich się nie spodziewałam. Musiałam odstawić wszystko, bo życie prywatne pochłonęło mnie na dobrych kilka miesięcy.




Lato pomału mija, czuć już delikatnie nadchodzącą jesień, ale ja dziś przychodzę do Was z bardzo wakacyjną świecą. Zapach który dziś przedstawię pozwoli Wam znów poczuć wakacyjny klimat, oraz orzeźwienie podczas ostatnich sierpniowych upałów.
Strawberry Lemon Ice to zapach bardzo radosny i owocowy. No bo jakże by inaczej miały pachnieć truskawkowo-cytrynowe lody? Jest to zdecydowanie zapach dla miłośników soczystych, owocowych aromatów! Mmmm, ślinka cieknie :-)
Świeca prezentuje się naprawdę letnio, etykieta ukazuje dokładnie to, czego możemy się spodziewać po zapachu, a kolor wosku jest w pięknym koralowym kolorze.
Tuż po otwarciu wieczka wyczuwam głównie truskawki. Świeże, odrobinę jeszcze niedojrzałe, takie, jakie spotyka się na początku truskawkowego sezonu. Kwaskowatości dodaje także nutka cytryny, nie mogę napisać, że jest ona dominująca, ale też nie jest gdzieś daleko w tle. Strawberry Lemon Ice to po prostu fajnie zrównoważony zapach truskawek i cytrusów. Jak to w lodach bywa, nie mogło tu zabraknąć cukru. Nie obawiajcie się jednak, nie jest to słodki ulepek. Słodycz lodów jest tyko dodatkiem i jak to w sorbetach bywa, zdecydowana przewaga tu owoców, niż słodkości.


Moc tej świeczki oceniam na bardzo dobrą. Jest wyraźnie wyczuwalna i nie sprawiała żadnych kłopotów w paleniu. Bałam się czy podczas uwalniania olejków zapachowych nie okaże się,że zapach jest zbyt sztuczny, ale nic z tych rzeczy. Fajna moc,szybki basen to jej zadecydowane plusy.
Strawberry Lemon Ice to doskonały wybór na początek wakacji, a także by zapachem zatrzymać ulotność lata :-))))



Całość jest godna polecenia, szczególnie dla wielbicieli mocno letnich, soczystych zapachów, w których owoce grają pierwsze skrzypce. Ja do tej pory lubiłam tylko wybrane świece z kategorii Fruit. Kiedy jednak przychodzi wiosna, a po niej lato, to z wielką przyjemnością odpalam świeczki, które wprawiają mnie w wakacyjny nastrój.


czwartek, 30 maja 2019

Katherine Woodfine "Szmaragdowy Smok. Tajemnice Domu Handlowego Sinclairs"




Jeśli obserwujecie mojego Instagrama, to wiecie, że całkiem niedawno odkryłam rewelacyjne wydawnictwo. Mowa tu oczywiście o wydawnictwie Dwukropek, które przypadło nam do gustu z wielu powodów. Po pierwsze książki, które mają w ofercie są idealne dla dzieci powyżej 10 r.ż. a my takich pozycji właśnie szukamy. Mało tego, oni wydają kryminały dla młodzieży! Czyli coś, co uwielbiają moje dzieci! Kolejny plus za to, że Dwukropek, to wydawca z Kielc, a to oznacza, że mam w swojej okolicy świetne książki :-) Czego chcieć więcej? Może jeszcze tylko dodam, że tytuły wydawane przez Dwukropek są bardzo starannie wykonane a ich czytanie staje się prawdziwą przyjemnością. Jestem bardzo zadowolona, że całkiem przypadkowo odkryłam takie fajne książki. Nasza "chciejlista" stała się przez to jeszcze dłuższa.

Tyle słowem wstępu, a ja dziś chciałam Wam pokazać i krótko opisać nasze wrażenia po lekturze jednej z niedawnych premier wydawnictwa Dwukropek. Mowa tu o "Szmaragdowym smoku", który jest częścią  serii o Domu Handlowym Sinclairs. Przyznaję się, że poprzednich tomów nie znam, ale miałam większych trudności w zrozumieniu treści "Szmaragdowego Smoka". Kiedy książka zawitała w nasze progi porzuciłam swoją "dorosłą" powieść i zaczęłam czytać. Najpierw miał być to tylko pierwszy rozdział, wiecie, kilka stron, by zorientować się, czy treść przypadnie mi do gustu. Czytałam na głos, w drugiej części pokoju moich słów słuchała córka. Tym sposobem wzbudziłam zainteresowanie nie tylko swoje, ale też jej. Była bardzo zaintrygowana historią młodej studentki, posądzonej o kradzież obrazu ze słynnego domu towarowego Sinclaira.



Kolejny rozdział przeczytałam sama, chciałam, żeby każda z nas poobcowała sam na sam z książką i wyrobiła sobie własne zdanie. Muszę przyznać, że ja jestem bardzo pozytywnie zaskoczona treścią. Wcale nie odczułam tego, że czytam książkę dla dzieci / młodzieży. Autorka potrafiła zaciekawić czytelnika niemal od pierwszego zdania, intryga przedstawiona w książce okazała się na tyle pokręcona i ciekawa, że chciało się czytać dalej i dalej. Tajemnice, zaginięcie obrazu, podejrzani, sekrety z przeszłości, to wszystko funduje nam autorka w "Szmaragdowym Smoku". Dreszczowiec dla młodzieży okazał się dla mnie świetną rozrywką i odskocznią od codziennych czytadeł. Przeczytałam z wypiekami na twarzy, cały czas zastanawiając się, kto i dlaczego ukradł słynne dzieło. Miałam kilka wersji w głowie, ale zakończenie i tak okazało się dla mnie zaskakujące.


Kiedy skończyłam, podrzuciłam tę książkę córce. Zabrała się za nią dopiero za jakiś czas, bo a to jeszcze w kolejce była ostatnia w tym roku szkolnym lektura, a to miała coś innego do skończenia. Ale udało się, zasiadła wieczorem i czytała do późna. Kolejnego dnia oznajmiła, że skończyła i że życzy sobie więcej takich książek. Z taką akcją, z taką tajemnicą i tak fajnie wydanych. I żebym koniecznie poszukała poprzednich tomów i nie zapomniała zamówić "Hotelu Winterhouse" i "Zbrodni niezbyt eleganckiej", też z tego wydawnictwa. To już chyba więcej dodawać nie muszę, prawda???

wtorek, 26 marca 2019

Jodi Picoult "Iskra światła"



Ci, którzy czytają mnie od początku widzą, że moja pasja czytania w wieku dorosłym zaczęła się od powieści Jodi. To jej styl, jej pomysły i sposób przedstawienia sytuacji sprawiły, że pokochałam czytanie i stało się dla mnie prawdziwym nałogiem. W dorobku Picoult chyba tylko nie podeszła mi "Z innej bajki". Reszta to prawdziwy literacki majstersztyk.

Ciepły jesienny ranek. Klinika pełna ludzi z problemami i uzbrojony napastnik. Strach, przerażenie i walka o każde życie. Kto wyjdzie cało, a kto stanie się ofiarą szaleńca? Jakie problemy skłoniły bohaterów, by właśnie tego pechowego dnia zjawili się w klinice?

Za "Iskrę światła" zabrałam się dość szybko i z pełnym zaciekawieniem. Byłam pewna, że pochłonie mnie od pierwszej strony i, jak to bywało wcześniej, skończę powieść w tempie ekspresowym. Tak się nie stało. Czy znaczy to, że tego tytułu nie polecam? Nie. Znaczy to, że jest to książka inna, ale tak samo dobra. Potrzebowałam po prostu więcej czasu i przede wszystkim wielkiego skupienia, by odnaleźć się w fabule. Autorka tym razem zastosowała zabieg odwrócenia chronologii zdarzeń, czyli poznajmy zakończenie, by pomału, podczas czytania, dowiadywać się jak do tego doszło. Tym sposobem było mi ciężko wdrożyć się i zrozumieć pierwsze rozdziały. Zanim się połapałam co i jak musiałam robić przerwy, a czasem nawet wracać kilka stron wstecz.Nie zniechęciłam się jednak, aż w pewnym momencie wszystko ładnie zaczęło się ze sobą łączyć i tworzyć przepiękną, wzruszającą historię. Picoult poruszyła ważny temat, jakim jest niechciana ciąża, nie osądzając przy tym nikogo. Sprawiła, że czytelnik sam ocenia sytuację poznawanych bohaterów i wyrabia sobie własne zdanie. Aborcja dla jednych jest grzechem, złem i czynem niewyobrażalnym, a dla innych jedynym wyjściem z trudnej sytuacji. Jestem zdania, że punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia. Staram się nie oceniać nikogo, jeśli nigdy nie byłam w podobnej sytuacji. Chwała autorce za to, że również nie narzuciła swojego zdania, pozwalając na to by czytelnicy odnieśli się sami do problemu usuwania ciąży.

Powieść jak zawsze przepełniona emocjami, poruszająca życiowe problemy, dotykająca tematów tabu. Napisana w troszkę niestandardowy sposób, ale nie przerażajcie się. Dajcie sobie czas na jej "przetrawienie", zapewniam, że historia opisana w "Iskrze światła" Was wciągnie na dobre. Zdecydowanie warto jej dać szansę, bo to ciągle ta sama wspaniała Jodi. Śmiało mogę stwierdzić, że z niecierpliwością czekam na kolejne wydane w Polsce jej powieści, ponieważ jest to ciągle moja ulubiona autorka obyczajowa. Ogrom emocji jakie nam funduje to prawdziwy literacki rollercoaster!

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

środa, 20 marca 2019

Co tak pachnie? Yankee Candle Seasie Woods | Recenzja

Dziś przedstawię Wam zapach z wiosennej kolekcji Yankee Candle. Jest to nowość, którą możecie kupić w formacie malej, średniej, dużej świecy, a także w wosku. Seaside Woods na pierwszy rzut oka przywołuje wakacyjne wspomnienia i zapowiada się bardzo świeżo i lekko. Czy tak faktycznie jest? Zapraszam na kilka słów o tym zapachu.

Wygląd świecy to według mnie bardzo bezpieczne połączenie koloru wosku ze spokojną, harmonijną naklejką. Całość wygląda bardzo efektownie i obiecująco. Beżowy, "ciepły" kolor wosku przypomina mi nadmorski piasek, a przy tym pasuje do prawie każdego wnętrza. Etykieta Seaside Woods również jest według mnie bardzo klimatyczna, nawiązująca do nut zapachowych, oraz całego wydźwięku świecy. Spokojne, stonowane kolory, ale jednocześnie wakacyjny, trochę morski akcent sprawia, że będzie to doskonały wybór dla miłośników świeżych, lekko morskich zapachów.


Co do zapachu, to muszę przyznać, że jednocześnie było to dla mnie coś nowego, a z drugiej strony Seasde Woods przypominał mi znaną z kolekcji 2017 roku, świecę Driftwood. Zapach lekko morski, ciepły, z wyczuwalną nutą drzewa charakteryzuje oba te zapachy. Dla mnie jednak tę bitwę wygrywa Seaside, ponieważ jest subtelniejszy w odbiorze, bardziej lekki i wakacyjny. Pokuszę się o stwierdzenie, że daleko w tle nawet odrobinę męski. Nie ma to jednak nic wspólnego z nutą kolońską, która zazwyczaj wywołuje u mnie migrenę.



Producent opisuje zapach jako mieszankę cytrusów (pomarańcza), kwiatów (kwiat akacji, smagliczka) z nadmorskim drewnem. Poza drewnem i nutą morskiego powietrza ciężko mi wyodrębnić kolejne nuty zapachowe. Nie czytając opisu raczej sama nie wpadłabym na to, że w świecy użyto aromatu kwiatów czy cytrusów. Zapach jest naprawdę bardzo ciekawy, lekki, ale jednocześnie otulający. Jestem niemal pewna, że znajdzie wielu zwolenników.


Moc bardzo dobra. Już podczas pierwszego palenia zapach pięknie rozszedł się po pokoju.Nie miałam zastrzeżeń, że jest zbyt mocny, albo że nie czuję go wcale. Jako zapach na lato, sprawdzi się świetnie. Nie ma przecież nic gorszego, niż upalny, duszny dzień i mocna świeca w pomieszczeniu. Basen pojawił się po godzinie od rozpalenia, oczywiście wspomagany Illumą. Kolejne palenie wymagało trochę dłuższego czasu roztopienia wosku, ale nie mogę narzekać. Świeca prezentuje się naprawdę bardzo dobrze, pachnie intrygująco i jest dobrze wyczuwalna. Skusicie się chociażby na wosk?
Możecie je kupić np tu:

https://yankeehome.pl/szukaj?submit_search=&controller=search&orderby=position&orderway=desc&search_query=seaside+woods

Za egzemplarz dziękuję Grupie Zachodniej!

wtorek, 26 lutego 2019

ChillBox | Edycja Luty 2019

Lutowe pudełeczko Chillbox już od jakiegoś czasu jest u mnie i muszę Wam powiedzieć, że świetnie mi się sprawdza. Jak zawsze spójne, funkcjonalne i przemyślane produkty wypełniły cały box. Jak co miesiąc jest książka, gadżet, przekąska i oczywiście kosmetyki.
Zresztą, sami zobaczcie:


1. Balneokosmetyki Malinowy Peeling do ciała 44 zł

Ekologiczny kosmetyk, wspaniały różowy kolor, widoczne kawałki owoców, to wszystko sprawia wrażenie jakby się chciało go zjeść. Niezwykle apetyczny wygląd i zapach. Już zagościł na mojej prysznicowej półce i muszę przyznać, że jego działanie również jest świetne. Fajnie wygładza, jest niezwykle przyjemny w użyciu, skóra po zabiegu peelingowania jest miękka i gładka, wyraźnie nawilżona i zdrowa. Duży plus za skład kosmetyku, bo znajdziemy w nim olej z avocado, olej arganowy, maliny oraz masło Shea. U nas peelingi idą jak świeże bułeczki, także super, że w lutowym boxie był tego typu produkt.


 2.Shoap Shop Balsam YEN  44 zł
 Balsam do ciała w formie wegańskiego, naturalnego musu. Wygląda świetnie, ma fajny, nieduży szklany słoiczek, prosty, ekologiczny skład a na dodatek przepięknie pachnie. Wyczuwam przede wszystkim zapach bzu, więc na wiosnę będzie idealny. Poręczne opakowanie daje możliwość zabrania go ze sobą wszędzie, nawet do torebki! Mam spory zapas mazideł do ciała, ale w okolicach kwietnia z całą pewnością zacznę się nim smarować. W końcu kiedy mam pachnieć bzami, jak nie wiosną???



 3.INDIGO Oliwka do skórek Raspberry Love 9,9 zł
Mój hit tego pudełka! Niewielka rzecz,a ucieszyłam się z niej najbardziej. Po prostu nie miałam w domu absolutnie żadnej oliwki do skórek/paznokci. Czasem lubię na noc, po wtarci kremu do rąk użyć sobie właśnie czegoś tłustego na okolice skórek. Zwykle używałam gęstych balsamów, no ale wiecie...to nie to samo! Dlatego oliwka była super niespodzianką i w dodatku bardzo przydatną. Pięknie pachnie, elegancko wygląda i ma działanie odżywcze. Nie rozstaję się z nią, jest moim lutowym ulubieńcem :-)))))





 4. Cocsodi Koreańska maska w płachcie Panda 9.99 zł
Jak już wiecie baaaardzo lubię maski w płachcie, uważam, że są mega wygodne i mają fajne działanie odświeżające i nawilżające. Ta z lutowego boxa ma wyciąg z bambusa, oraz ekstrakt z pereł .Jeszcze jej nie użyłam, ale to tylko kwestia czasu. Koreańskie kosmetyki są ostatnio bardzo popularne, a ja chętnie sięgam po takie produkty. Za każdym razem niezmiennie cieszę się z maseczek, więc ja jestem na plus.



5. Zaparzacz do herbaty "serce".7.99 zł

Gdy wyciągnęłam go z pudelka i zobaczyła go moja córka, to była zachwycona. Ja nieco mniej. Po pierwsze bardzo ciężko było nam otworzyć serduszko, aby nasypać do środka suszu herbacianego. Jak już po kilku minutach walki nam się udało, to potem tak samo ciężko było go otworzyć w celu wymycia. Przyznam, że jestem także mocno sceptycznie nastawiona do plastikowych zaparzaczy. Plastik plus wrzątek? Nie. Fajny wygląd, raczej jako gadżet do zdjęcia, niż do codziennego stosowania. Zostaję przy metalowym zaparzaczu :-)


6.  Dary Natury Herbatka z owocem róży 6.49 zł

Pyszna. Aromatyczna, odpowiednia pod względem koloru, jak i smaku. Owo/c róży ma od dawna zastosowanie w medycynie niekonwencjonalnej, pomaga m.in w chorobach układu pokarmowego, zawiera witaminy i sole mineralne.
Jestem fanką herbat i zawsze są one mile widziane w moim domu. A ta jest naprawdę smaczna, polecam jeśli ją gdzieś spotkacie. 
Opakowanie trochę nie przetrwało, ale cóż :-)

7. Książka

Tym razem dostałam tytuł, który znalazł chętnych w osobach moich dzieci. To fantastyka, a ja póki co nie przełamałam się jeszcze do tego typu historii. Za to dzieciaki wyraziły ogromną chęć jej przeczytania. I dobrze, bo ja mam sporo na swoich półkach, a taka lekka fantastyka z pewnością przyda się moim pociechom np na wakacje. Znacie ten tytuł? Fajna?

Pierwszy tom nowej serii fantasy dla młodzieży. Dla fanów „Zwiadowców” i „Opowieści z Narnii”.

Wszyscy w Moorvale wierzą w legendę, że odważny rycerz Tristan i sławny mag Vithric w czasie wielkiej wojny, lata temu pokonali zło uosobione przez Nethergrima, inaczej zwanego Otchłannym, Kołyskowym Złodziejem czy Klątwą Matek, który porywał i więził niewinne dzieci. Do dziś śpiewane są pieśni o Tristanie i Vithricu, a na cześć bohaterów organizuje się niezliczone święta i festiwale. Jednak znowu dzieje się coś złego. Znikają zwierzęta, pozostają po nich tylko kości. Zaczynają ginąć dzieci. Szepty zamieniają się w krzyk. Nethergrim powrócił!
Brat Edmunda jest jednym z zaginionych. Edmund wie, że musi coś zrobić, aby uratować jego życie. Ale co? Wraz z przyjaciółmi pokonuje swój starch i wyrusza do walki ze złem, którego mocy nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić…



Tak się przedstawia cały box lutowy. Ja cieszę się do dziś z jego zawartości. A Wam się spodobał? Jak oceniacie? Skusicie się ma edycję marcową?
Buziak!!!

środa, 30 stycznia 2019

Co tak pachnie? Yankee Candle Winter Wonder | Recenzja


Zima  pełni, a ja ani myślę palić wiosenne zapachy :-) Kiedy śnieg i mróz za oknem, ja uwielbiam otaczać się świecami w klimatach stricte zimowych. Wszelkie otulacze, jedzeniówki, słodkości są teraz jak najbardziej mile widziane. Mam w planach jeszcze przez cały luty palić świece zimowe, a od marca dopiero cieszyć się kwiatowymi i świeżymi zapachami.





Dziś przedstawię Wam świecę, która towarzyszyła mi przez cały styczeń. Zapach ten otrzymałam już pod koniec listopada, jednak grudzień sprzyjał odpalaniu świec bardziej świątecznych, korzennych. Ten zapach spokojnie można palić poza sezonem świątecznym , dlatego zostawiłam go sobie na styczeń.
Winter Wonder zachwyca naklejką. Jest trochę w klimatach Winter Glow, i to nie tylko za sprawą etykietki utrzymanej w podobnym klimacie, ale też ze względu na wyczuwalną miętę. Ogólne wrażenie jest super, świeca jest w przepięknym budyniowym kolorze, a wspomniana już naklejka sama stanowi najlepszą ozdobę. Wprowadza w błogi nastrój i nic tylko zaszyć się z taką świecą w przytulnym domku, zaparzyć kubek aromatycznej herbaty i zasiąść w fotelu z ciekawą książką.



Zapach na pierwsze powąchanie sprawia wrażenie chłodnego, właśnie za sprawą dodatku mięty. Nie jest ona dominująca, ale dla mnie była wyczuwalna. Dlatego wspomniałam wcześniej,że kompozycja zapachowa odrobinę przypominała mi Winter Glow.  Jednak w tej drugiej nie było tyle przytulności i słodkości, co w Winter Wonder. Glow jest bardziej chłodny, perfumeryjny i leśny, ma się wrażenie, że tak pachnie mroźny styczniowy dzień w lesie. Winter Wonder na całkowicie inny wydźwięk. Zapach jest zdecydowanie bardziej kremowy, lekko cytrusowy a jednocześnie słodki. Na pewno wyczuwam w tej świecy sporo wanilii, trochę mniej cytrusów i w tle słodką miętę. Zapach jest bardzo zrównoważony, nienachalny i na tyle stonowany, że będzie stanowił miłe tło w pomieszczeniu, w którym się pali. Idealny do popołudniowego relaksu, czy weekendowego odpoczynku. Na pewno nie zmęczy, nie przyprawi o ból głowy, nie sprawi, że będziemy mieli go dość. Dla fanów killerów świecowych może być rozczarowaniem delikatna moc, chociaż u mnie ładnie dawał radę w salonie. Teraz, gdy piszę tę recenzję świeca już została przeze mnie w całości wypalona. Świadczy to o tym, że polubiłam się z tym zapachem bardzo. Polecam Wam, jeśli lubicie słodkie zapachy przełamane innymi nutami. Warto wypróbować np w formie wosku :-)

Serdecznie dziękuję Grupie Zachodniej za możliwość testowania :-)

piątek, 25 stycznia 2019

ChillBox - edycja Syczeń 2019 | Recenzja

Kochani! Znów przychodzę do Was, by przedstawić Wam zawartość boxa styczniowego.
Oczywiście jak zawsze myślą przewodnią tego pudełeczka jest dostarczenie klientkom relaksu i radości z otrzymanych produktów. Jak co miesiąc w środku możemy znaleźć książkę, kosmetyki pielęgnacyjne, gadżety, oraz smaczne przekąski.
Jak na pierwszy rzut oka podoba Wam się zawartość? Bo mnie bardzo :-)


1.Książka, którą otrzymałam to kryminał (a te jak wiecie lubię barrrdzo!). Wyspa strachu, Håkan Östlundh
Zapowiada się bardzo obiecująco, nie czytałam jeszcze nic tego autora, więc tym bardziej z ciekawości chętnie sięgnę po ten tytuł. Czy się okaże równie mroczny jak się zapowiada? Dam znać :-)



2.  Huangjisoo maseczka w płachcie rozjaśniająco-rozświetlająca.
Super. Uwielbiam wszelkie maski w płachcie. Są wygodne i przyjemne w użytkowaniu. Lubię testować nowości, a takiej jeszcze nie miałam. Za każdym razem jak otrzymuję maskę w płachcie bardzo się cieszę, bo zajmują mało miejsca w szufladzie z kosmetykami, zużywam je na bieżąco i nie zdążę się nimi znudzić, bo za każdym razem mogę nakładać sobie inną. Super sprawa dla zabieganych, ale też dla tych, co lubią z maseczką poleżeć chociaż kwadransik.
Ta, którą otrzymujemy w boxie ma wyciąg z czerwonych owoców,aceroli i jabłka. Dzięki zawartej witaminie C poprawia koloryt skóry, zwalczając m.in szary koloryt cery. Jak dla mnie bomba! Zaraz ją wypróbuję :))))



3.Płyn do demakijażu Derma.
Z tą marką zapoznałam się już również dzięki Chillboxowi. Żel do mycia twarzy, który otrzymałam chyba w sierpniowej edycji używałam z prawdziwą przyjemnością aż do grudnia. Tym razem znalazłam preparat do demakijażu i przyznam, że on także poszedł od razu na półkę łazienkową. Jest to bardzo delikatny, organiczny kosmetyk, który świetnie radzi sobie z każdym makijażem. Przyznam, że płyn z Dermy uratował moje oczy przed szczypaniem, które spowodował inny płyn micelarny. Przy użyciu tego produktu nie występuje żadne pieczenie, zaczerwienienie itp. Makijaż zmywa się bardzo szybko i dokładnie, a przy tym niezwykle delikatnie. Bardzo się polubiliśmy. 


4.GLOV - Zestaw Sleeping Beauty.

Gadżety, które sprawiły nam największą radość. Brokatowa opaska na oczy znalazła już swoją właścicielkę, w postaci mojej córki. Była dziewczyna zachwycona, bo od jakiegoś czasu chciała mieć taki "bajer". A że ten jest w cekinki, to już w ogóle och i ach. Ja z chęcią jej odstąpiłam to cudo, ponieważ mam klaustrofobię i nie lubię jak coś mi zakrywa twarz, czuję się jak w klatce wtedy. Jestem zadowolona, że maska ma swoją właścicielkę, która używa jej codziennie! Serio!





Drugą rzeczą w tym zestawie była rękawiczka do naturalnego zmywania twarzy, tylko przy użyciu wody. Byłam bardzo ciekawa tego produktu, lubię testować takie gadżety, bo pewnie sama bym tego nie kupiła. Rękawiczka jest wykonana bardzo starannie, a jej miękka powierzchnia zachęca do jej używania. Póki co jestem z niej zadowolona, skóra po jej użyciu jest delikatna, miła w dotyku i przyjemnie odświeżona. 

5. Coco Cool  - woda kokosowa

Naturalna woda kokosowa wraz z kawałkami tego miąższu. Niestety zdjęcia brak, ponieważ od razu po otrzymaniu paczki otworzyłam puszkę tego napoju i wraz z córką robiłyśmy pierwsze testy. Potem odruchowo puste opakowanie powędrowało do kosza na śmieci :-)
Moja wrażenia? No cóż, ja wolę kokosa w Rafaello :-) Ale córce bardzo smakowało i to ona wypiła jakieś 3/4 puszki. Sama pewnie bym tego nie kupiła, dlatego cieszę się, że miałyśmy szansę na wypróbowanie tego cuda, właśnie dzięki ChillBox.

6.Feel Fit - Proteinowe kulki o smaku kokosowym.

Znów kokos, ale w tym wydaniu go uwielbiam!!! Idealne, zdrowe odzwierciedlenie popularnego Rafaello. Kuleczki te już miałam okazję spróbować dzięki kalendarzowi adwentowemu ChillBox. Bardzo mi smakowały! W ogóle jak otwierałam pudełko, to moja córcia krzyczała "może będą kokosowe kulki"...no i były! Ogromnie się ucieszyła, muszę koniecznie poszukać ich gdzieś w stacjonarnym sklepie. Świetna przekąska!



Jak wrażenia? Podoba Wam się zawartość edycji styczniowej? Ja jestem bardzo zadowolona, szczególnie z maseczki, książki i gadżetów do spania. Bardzo mnie ciekawi, co też ekipa ChillBoxa wymyśli na miesiąc luty. Czy będzie serduszkowo-walentynkowo? A może coś zupełnie innego? Na pewno dam Wam znać, co też otrzymałam w edycji lutowej. Do kolejnego razu!

Pudełeczka  ChillBox możecie zamówić tu:
ChillBox



 

czwartek, 3 stycznia 2019

Co tak pachnie? Yankee Candle Glistering Star

Mamy już styczeń, po świętach zostało mi w domu kilka ozdób i (jeszcze!) choinka. Dziś chciałabym Wam zaprezentować zapach, jaki towarzyszył mi w grudniu. Jest to nowość marki Yankee Candle, którą miałam okazję przetestować w tym świątecznym miesiącu. Jest to zapach z kolekcji zimowej, dostępny w wielu rozmiarach świecy, oraz w woskach.





Na samym początku kilka słów o wyglądzie mojego średniego słoja. Oczywiście wygląda bardzo elegancko i świątecznie, za sprawą brązowo-bordowego wosku, oraz klimatycznej naklejki z gwiazdkami. Na pierwszy rzut oka można uznać, że świeca jest typowo w klimacie bożonarodzeniowym. I według mnie jest tak z jednej strony, ale niekoniecznie. Glistering Star faktycznie bardzo wpasowuje się w atmosferę grudnia, przygotowań do świąt, nadaje wnętrzu klimatu itp. Natomiast w porównaniu z innymi stricte "christmasowymi" świecami (Chrismtas Eve, Christmas Magic),zauważymy, że nie ma ona naklejki typowo związanej ze świętami. Nie ma na niej Mikołaja, choinki, za to są połyskujące świetlne gwiazdki, które pasują do atmosfery świąt, ale nie narzucają nam palenia tej świecy wyłącznie w tym okresie. I to już duży plus, ponieważ spokojnie możemy się cieszyć tm zapachem w inne chłodne miesiące, jak np teraz :-)




Podobnie jest z zapachem. Również nie jest to typowo świąteczna kompozycja składająca się z pomarańczy, żurawiny, czy korzennych przypraw.Chociaż wg opisu w świecy znajdują się nuty imbiru, czy gałki muszkatałowej, to ja zdecydowanie na pierwszym planie czuję wytrawną śliwkę i drzewo sandałowe. Glisterning Star w ogóle nie pachnie dla mnie świętami, ale jednocześnie pasuje do zimowej aury. Jest to zapach na pewno ciężki, nie ma w sobie nic ze świeżości, chłodu mięty czy eukaliptusa. Ta świeca bardziej przypomina mi eleganckie, wieczorowe, kobiece perfumy. Bardzo przyjemne, ale też jednocześnie mocne i "ogoniaste". Kiedy pierwszy raz zapoznałam swój nos z tym zapachem, moje myśli od razu pobiegły w kierunku Whiskers on Kittens. Skojarzyły mi się te dwa zapachy Yankee Candle, według mnie gwiazdki mają coś wspólnego ze słynnymi kotkami. Jeśli lubicie te drugie, to warto zapoznać się z Glistering.


Nie mogę także nie napisać o bardzo przyzwoitej mocy mojego egzemplarza. Pomimo palenia w latarence zapach pięknie rozszedł się po pokoju i był dobrze wyczuwalny. Myślę, że z każdym następnym paleniem będzie coraz mocniejsza. Nie miałam problemu z ładnym jej rozpaleniem, już po 1,5 godziny zrobił się całkiem fajny basenik.


Podoba mi się to, że Glisterning Star nie jest iście świąteczna. Oznacza to, że nie wyląduje w pudle w szafie i nie będzie czekała do kolejnego grudnia. Będę cieszyć się zapachem przez kolejne zimowe wieczory, aż do wiosny.
Już wkrótce kolejna recenzja zapachu, który towarzyszy mi w obecnej porze roku. Zapraszam :-)